sobota, 5 lipca 2014

Nowe początki.

Życie goni coraz szybciej. Życie goi rany, ale nie zawsze. Zawsze natomiast musimy sądzić, że będzie lepiej i ludzie się zmienią. Tak, kiedyś się zmienią. Zmienią się zapewne na gorsze lub najgorsze. Takie jest życie i taki jest świat. Dlaczego ludzie zmieniają maski czarne na pokryte rdzą i chorobami umysłu? Dlaczego przybierają ubóstwoi strach na twarze serca? Miejmy nadzieje, że wyparują na drodze do miłości i szczęścia.

Anastazja obudziła się przed świtem. Była już dawno spakowana. W końcu nie będzie jej kilka dni w tym miejscu. Wstała, zaścieliła łóżko i wymknęła się z pokoju. Na korytarzu była całkowita nicość w dźwięku i materializacji myśli. Szła z pospiechem przed siebie. Nagle zza roku wyszedł Simon.

- Wiedziałem, że Cię spotkam.
- Cześć - powiedziała  Anastazja nie kryjąc zmieszania.
- Chciałem życzyć Ci powodzenia no i ... pokarz, że nie jest ważne skąd się przybywa, ale kim się jest.
Anastazja patrzyła mu w oczy, jego cudna głębokie oczy pokryte mokrą otoczką. Jego słowa poruszyły ją w dużym stopniu i była mu wdzięczna. Jedyna osoba. Jedyna osoba zawsze w gotowości. Jedyna osoba na swoim miejscu. Jedyna na zawsze. Jedyna, która nie zawiedzie. Anastazja nie miała żadnych myśli. Nie zdając sobie nawet sprawy, z tego co się dzieje przytuliła do z całej siły. Nie odzywali się do siebie. Byli w idealnej ciszy, tylko było słychać ciche szlochanie Anastazji.

- Co się dzieje?- zapytała nie odrywając się od niej.
- Jest mi żal tego wszystkiego. Jest mi żal, że jadę sama, sama bez Ciebie.
Spojrzała na jego twarz. Była tak bez wyrazu, że budziła w Anastazji przerażenie.
- Będzie dobrze - jego głos się załamał. - Pokarz na co Cię stać - sięgnął do kieszeni. - A to dla Ciebie - pocałował ją w policzek i odszedł.

Anastazja patrzyła na jego oddalającego się w głębi holu. Włożyła pakunek do kieszeni i poczłapała do auli. Nie spieszyła się. Szła tym razem powoli.

W auli nie leci czas. W auli nic się nie zmienia. W sumie było to ulubione miejsce Anastazji.
Usiadła przy fortepianie i zagrała obie piosenki. W ciągu tych dni spędzała po kilka długich godzin na ćwiczeniach z panem du Barry. Śpiewała, a to sprawiało jej przyjemność.
Zegar w auli wybił piątą trzydzieści, a to oznaczało, że za pół godziny będzie już w pociągu. Zebrała nuty i pobiegła do pokoju. Biegła przez korytarze. Czasem gdzieś potoczyli się powoli chłopcy z stronę toalety.
Gdy dotarła do pokoju ubrała się szybko, wzięła walizkę, włożyła do niej prezent od Simona. Wzięła wytartą walizkę i poszła do holu głównego przed drzwiami wyjściowymi. Na miejscu czekał już na nią du Barry.
- Wyspana - zapytał.
- Tak średnio. Ćwiczyłam rano - odpowiedziała.
- Bardzo dobrze. Przed nami jakieś dwanaście godzin w pociągu. Wzięłaś coś do czytania?
- Tak. Troszkę tego jest.
- Masz wszystko? Ubrania? Nuty? Teksty?
- Tak.
- To dobrze. Ja wziąłem pieniądze, dokumenty ... Idziemy.
Szli przez park. Przez wiejskie uliczki. Obok kościoła. Obok jakiś urzędów. Pan du Barry co jakiś czas nerwowo sprawdzał godzinę. Dotarli w końcu na dworzec. Był to mały budynek z jednym peronem. Weszli do środka. Wnętrze było urządzone bardzo staroświecko i w złym guście. Nie miało wyrazu, było ciemne, małe, obskurne i brudne.

Pan du Barry podszedł do jedynego okienka.
- Dzień dobry. Miałem zarezerwowane dwa bilety do Paryża na dziś.
- Bierze pirszo, drugo? - odpowiedziała pani z okienka zapalając taniego papierosa.
- Drugą poproszę.
- Pan czeka - i zniknęła w drzwiach prowadzących do kolejnego pomieszczenia.
Wróciła po chwili trzymając w reku dwa bilet.
- Dziękuję - powiedział du Barry i wręczył jej banknot. - Miłego dnia.

Wyszli na zewnątrz budynku. Był to mały plac z zegarem i dużym napisem " DWORZEC KOLEJOWY".
- Pociąg będzie za jakieś 5 minut. Nie spóźniliśmy się na szczęście - odetchnął z ulgą du Barry.
Anastazja zwiedzała wzrokiem tutejszą okolice. Wszędzie były ogromnie krzaki. Całość wyglądała okropnie. Wszędzie mech, grzyby i kłącza.
Nagle, gdzieś w oddali usłyszała świst kół pociąga i gwizdy.
Pociąg zatrzymał się.  Anastazja wraz z du Barrym weszła do środka.  Ciemne wnętrze oświetlała zimna żarówka w niekształtnej lampie. Szli wzdłuż przedziałów. Większość z nich była wypełniona starszymi kobietami z koszami i mężczyznami w wieku produkcyjnym zdarzającymi prawdopodobnie do pracy.
W końcu znaleźli pusty przedział. Anastazja zajęła miejsce przy oknie, a pan du Barry naprzeciwko niej. Siedzieli tak przez moment, aż wychowawca powiedział:

- Może sobie zaśpiewasz teraz puki jest pusty przedział - zaproponował.
- No w sumie tak. Nie ma sprawy - odpowiedziała Anastazja i wyjęła z rysownika teksty i nuty. Znalazła swoją tonację i zaczęła śpiewać "Marzenie". Pan du Barry obserwował ją uważnie. Gdy skończyła powiedział:
- Nie garb się. Dobrze, teraz drugi utwór.
Anastazja wyjęła nuty do "Vor sur ton chemin". Zadusiła pierwsze dźwięki w kilku tonach i zaczęła śpiewać. W tej piosence zawsze się wyłączała i  tak było i teraz. Nawet się nie zorientowała jak w odległości dwóch metrów od pana du Barry'ego siedział jakich mężczyzna patrzący na Anastazję z zaciekawieniem. Z pewnego rodzaju transu wyrwały ją gromkie oklaski ze strony tego pana. Du Barry chyba tez nie zdawał sobie sprawy z obecności nieznajomego. Oboje wyglądali na zmieszanych i zakłopotanych. Wychowawca zerknął na dziewczynę błagalnym spojrzeniem.

- Ładnie, ładnie. Bardzo ładnie sobie śpiewasz moja droga, ale czy nie sądzisz, że nie jest za wcześnie na śpiewanie tak pięknych piosenek w tak paskudny dzień? - zapytał żartobliwie podróżny
Anastazja spojrzała na du Barry'ego.
- Mus to mus, proszę pana. Obowiązki wzywają - odpowiedziała i zalała się rumieńcem
Podróżny był ubrany w szary prochowiec. Miał pod nim ciemnozielony sweter z ciepłej włóczki. Jego twarz była muskana wielokrotnie promieniami słonecznymi. Oczy miał grafitowe. Spod srebrnej gęstej czupryny widoczne były głębokie zmarszczki. Miał około sześćdziesięciu lat. Około, to znaczy, albo jego organizm zużył się zbyt szybko jak zapałka na wietrze, wypala się ku wieczności, lub miał miliony lat siedząc na biegunach ziemi obserwując świat takim, jakim nikt go nie widzi. Był uosobieniem pana księżyca, dziadka piaskowego, dziadka mroza, dziadka czasu, starego roku kilka dni przed emeryturą i płatków śniegu w obłoku. Jego zmarszczki nie zdawały się być oznaką starości, lecz poświęcenia i jakiejś wewnętrznej dyscypliny, która wychodziła na powierzchnię tych nędznych dni w postaci fałd na skórze, w postaci rowów, wykopalisk. Podobno przed narodzeniem znamy na pamięć cały swój los, każdą kwestię, nasze życie jest starym aktem w marnej sztuce. Wiemy o naszych błędach. Przed narodzeniem Aniołowie kładą palec na ustach i w ten sposób o tym zapominamy. Zapominamy o tym, co się wydarzy. Zapominamy o zaletach, osiągnięciach i błędach. Nasza blizna rodowa to wcięcie na górnej wardze. A może te zmarszczki to ślad po podobnym doświadczeniu tego pana? W gruncie rzeczy było to bardziej rzeczywiste niż powiedzieć, że są one papierosową pieczątką czy starością świata.

- Ale ze mnie głupiec. Nazywam się Arlando Cardelon - powiedział mężczyzna.
- Moje nazwisko du Barry, a to panna Leszczyńska - odparł wychowawca. - Wie pan, jedziemy na konkurs do Paryża i próbujemy.
- O! - wykrzyknął z entuzjazmem Cardelon. - Ja tez tam zmierzam. Sprawy zawodowe. Czasem trzeba wyrwać się z prowincji. Ale mniejsza o mnie. A panienka skąd pochodzi?  - zapytał.
- Jestem Polką. Jakoś tak wyszło i znalazłam się we Francji - odparła. - W sumie moja rodzina jest związana z Francją.
- Ach! Studiowałem w Polsce - powiedział podróżnik. - Przed Wielką Wojną jeszcze to było. Och, jak ten czas ucieka, ucieka. Nawet nie zdajecie sobie państwo sprawy, co ten los mi zgotował, co ta okropna wojna zrobiła. Przed tym okropieństwem miałem sobie żonkę, piękną, dobrą, miałem ja i dzieci: dwóch synów i córę. Wybuchła wojna. Żonę od razu zastrzelili w czterdziestym, a jak bomba wybuchła na ulicy pod koniec wojny dzieciaki mi zabiło - otarł łzę rękawem. - I sam zostałem na tym świecie bożym, ale życie musi iść dalej. Jest pustka, żal, ale nie można się nad sobą użalać, bo to nie prowadzi do niczego, modlić się za bliskich. Mam nadzieję, że Was spotkał lepszy los.

Anastazja automatycznie popatrzyła na du Barry'ego. Nie wiedziała o nim nic. Nigdy nie otworzył się przed nią, choć ona otworzyła się przed nim. Nigdy nie zwierzał się nikomu.
- Ja już dawno straciłem rodzinę. To znaczy miałem tylko żonę, ale ona zmarła na gruźlice przed wojną ... - urwał. Anastazja spojrzał na niego. Popatrzyła w jego oczy, które zdawały się być wyłączone z jestestwa tej osoby. Były wbite w jeden punk przed sobą. Nie istniały.

Pan Cardelon spojrzał na Anastazję. Zorientowała się, że teraz kolej na nią, na jej zwierzenia obcej osobie.
- Nas z rodzicami wojna rozdzieliła. Dopiero po wojnie spotkam się z ojcem, to znaczy nie tak dawno, kilka tygodni temu ... - otarła łzę. - A mama ... mama straciła ... mama mnie nie pamięta... mama straciła pamięć. W sumie, żyję dzięki pewnemu Żydowi. I to wszystko - spojrzała na obu panów z miną mówiącą: "Tak, to już koniec  przedstawienia, nie, nie oddajemy pieniędzy za bilety, przykro nam".

- A właśnie, czasem tak bywa. Los taki już jest, ale pomimo to mówią, że jest dobry lub zły, w zależności od postępowania. Ja się z tym nie zgadzam ... A właśnie przeczytałem ostatnio tak dobrą książkę, jakiś nowy autor, och, nie mam głowy do nazwisk ...
I tak biegła droga ku nowemu światu. Przez całą  drogę do Paryża pan du Barry rozmawiał z nowo poznanym znajomym. Anastazja natomiast podziwiała krajobraz zza okna.

Gdy nareszcie dotarli do upragnionej stacji było późne popołudnie. Rozstali się z Cardelonem.
- Więc tak, możemy iść na miasto i pooglądać Paryż w zachodzącym słońcu, chętna? - zapytał. - Miałaś już taką okazję?
- Tak, oczywiście, że chętna. Trzeba choć raz tu być.

Wędrowali po ulicach Paryża. Anastazja była zachwycona pięknem tych zakątków. Przez wiele tygodni gniła nie wychylając nosa z ośrodka, zarośniętego, pokrytego rdzą więzienia. Tak, tak Anastazja go widziała. W sumie większość osób.
Po kilku godzinach, gdy zaczęło być ciemno, udali się do dwugwiazdkowego hotelu położonego około dwa kilometry od ścisłego centrum miasta. Okolica zdawała się być raczej dość podzielona na ugrupowania, może nie tyle polityczne, były to podziały na kibiców dwóch klubów. Podążali ulicą. Było dość chłodno. Nad Paryżem rozciągała się ciepła łuna miejskich latarni.

W końcu dotarli na miejsce. Był to budynek w starym budownictwie. Otynkowany na szaro zmieszanym piaskiem i cementem z łzami deszczówki i z prostacką dolna elewacją z drobnych rzecznych kamyczków. Hotel liczył trzy piętra i parter. Weszli do środka. W ogromnym holu znajdowała się recepcja i otwarta kawiarenka. Pan du Barry podszedł do recepcjonistki:

- Dobry wieczór. Mieliśmy zarezerwowane u Was dwa pokoje na jedną dobę - powiedział.
- Nazwisko? - odpowiedziała mu pani nie podnosząc oczu z gazety, którą przeglądała.
- Du Barry i Leszczyńska.
- Chwileczkę - powiedziała i zniknęła na kilka minut. Po czym wróciła z ogromna książką i zaczęła szukać. - Tak jest. Pokój numer 45 i 46. Proszę klucze. Miłego pobytu w hotelu Paryżak życzy cała kadra pracownicza - powiedziała recepcjonistka grzebiąc w słoju z ogórkami kiszonymi.
- Dziękujemy - du Barry wziął klucze i poszli ku schodom na trzecie piętro.

Korytarze były ciemne i zimne. Dotarli po kilku minutach przed drzwi pokoi. Anastazja wzięła pokój 45. W środku zastała dość ładny pokój z wąskim łóżkiem, drewnianą, prześliczną, starą szafą, stolikiem kawowym i małą toaletką. Pokój był połączony z małą łazienką. Anastazja skorzystała okazji i od razu wykąpała się i poszła spać zmęczona.
Następnego dnia rano obudziła się bardzo wcześnie rano. Długo leżała i patrzyła w sufit. Nie zdawała sobie sprawy, że dziś jest jej wielki dzień, dzień chwały lub kompromitacji

Ubrała się bardzo elegancko, ale skromnie, w sumie nie miała wykwintnych strojów na specjalne okazje. Postanowiła zrobić sobie próbę. Po rozśpiewaniu się zaśpiewała obie piosenki. Spojrzała na zegarek. Było w pół do ósmej. Zabrała wszystkie swoje rzeczy i wyszła na korytarz. Czekała na pana du Barry'ego. Zastanawiała się, czy nie zmarznie w drodze do miejsca konkursu... ale właściwie, gdzie to jest? Gdzie jest to miejsce i  jak się nazywa? Zastanawiała się nad tym, aż w drzwiach ukazał się pan du Barry.
- Wyspana? - zapytał z entuzjazmem.
- Raczej tak.
- To schodzimy na śniadanie.

Ruszyła zaraz za nim. Mknęli uśpionymi korytarzami podmiejskiego hotelu z dwuuzaniowym certyfikatem jakości, chyba kupionym na bazarze, nie wnikajmy. Szli nie rozmawiając z sobą. Dotarli do małej restauracyjki, bardziej kawiarenki w holu. Podeszli do baru. Pan du Barry zamówił kawę i kanapki z serem. Anastazję poraził wybór: kanapki z serem, w bekonem, salcesonem; napoje: kawa, herbata. Postanowiła zamówić herbatę i również kanapkę z serem. Zabrali swoje zamówienia i usiedli do jednego ze ziszczonych stolików z lat trzydziestych.

- Denerwujesz się? - zapytał pan du Barry.
- W sumie jeszcze nie, pewnie zaraz się zacznie. Ale tak w ogóle to gdzie jest ten konkurs?
- Zawsze zapominam nazwy... jakieś centrum kultury...
- A o której się to zaczyna? Bo po prostu nie wiem, ile jest czasu jeszcze na ćwiczenie.
- Spokojnie, mamy tak być przed dziesiątą. Nie musisz się spieszyć.
Zjedli śniadanie. Pan du Barry ruszył po swoje rzeczy do pokoju. Anastazja siedziała i przeglądała nuty. Zastanawiała się, czy da radę tej ogromnej presji. Czy podoła ...

Jej rozmyślanie przerwał pan du Barry:
- Idziemy? - zapytał. - Pomyślałem, że zrobisz sobie próbę zaraz przed występem.
- Jasne - odpowiedziała i ruszyła za nim ku wyjściu. Na dworze panował nie przyjemny chłód. Szli przez pełne ulice. Anastazje nagle ogarnął lęk. Nie mogła się na niczym skupić. Szli dość szybko. Modliła się w sercu o trzeźwość umysłu, o spokój, którego tak potrzebowała. Po kilkunastu minutach znaleźli się przed ogromnym budynkiem. Był to barokowy pałacyk z przecudnym dziedzińcem. Weszli do niego. Przy drzwiach była informacja, że szatnia znajduję się na piętrze -1. Weszli do środka. Znaleźli się w ogromnym holu. Pan du Barry ruszył w stronę schodów w dół. W szatni zostawili swoje rzeczy.
- Już nie pamiętam, ale gdzieś tu na -1 była salka z fortepianem. Zaraz zapytam - powiedział du Barry i zniknął na kilka minut. Po chwili wrócił i oznajmił: - Chodź za mną. Tu jest  - wskazał drzwi.

Weszli do środka. Było to pomieszczenie urządzone w dość bogatym stylu. Na środku znajdował się stary, zabytkowy fortepian. Pan du Barry usiadł na krześle przy fortepianie i zaczął grać. Anastazja zaśpiewała. Nie czuła ani piosenki ani sensu. Nie miała ducha. Pewnie Pan Sen zawładnął jej sercem. Ale doszła już tak daleko, nie mogła żyć, gdyby zmarnowała tą szansę. Musiała wziąć się w garść. Postanowiła zmusić swoje serce do uczuć. Wyłączyła mózg, a włączyła serce. Śpiewała nie przejmując się słowami, czy czystością dźwięku, lecz tym, co czuje.

Skończyła śpiewać. Pan du Barry popatrzył na zegarek.
- Za 5 minut występujesz. Głęboki wdech, wydech. Wyprostu się. Idziemy.
Szli przez piękne korytarze, tak różne od tego, do czego przywykła. Tak innych, że aż przerażających. W tym bogactwie czuła się źle i bardzo kłopotliwie; tęskniła za szarymi ścianami pokrytymi błotem ludzkich wad, obelg, porysowane kredką czasu, wypranymi w mgle mętności życia. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że pomimo przeciwności i nienawiści do tamtego miejsca, pomimo zniewag i dyskryminacji, pomimo złej opinii, buntów emocjonalistach, pomimo samotnej wojny z własnym ja i z własnym sercem, potrzebowała tego miejsca dla siebie i swojego serca. "Ciepły kont, do którego mogę zawsze powrócić. W nim ukształtowało się moje życie, moje ja, mój charakter" pomyślała Anastazja.

- Anastazja wchodzimy - odezwał się głos zaświatów.
Nawet nie wiedziała kiedy znalazła się na scenie.
- Teraz wystąpi Anastazja Leszczyńska, która wykona ...
Anastazja już nie słyszała. Stała na scenie przed mikrofonem. Z tyłu słyszała głos du Barry'ego:
- Wyprostuj się.
Usłyszała początek Vois sur ton chemin i zaczęła śpiewać:


Vois sur ton chemin

Gamins oubliés égarés
Donne leur la main
Pour les mener
Vers d'autres lendemains
Nie słyszała swojego głosu, słyszała szept serca, szept serca wychodzącego przez gardło. przechodzącego przez struny ku wolności.
Sens au coeur de la nuitL'onde d'espoirArdeur de la vieSentier de gloire
Serce już nie szeptało, śpiewało swoim taktem. Anastazja nie widziała już tłumu osób przed nią.
Bonheurs enfantins
Trop vite oubliés effacés
Une lumière dorée brille sans fin
Tout au bout du chemin
Zdawało jej się, że jest w auli, i że to kolejna próba. Nie zdawała już sobie sprawy z tego, że tyle musiała zrobić, by stać, gdzie też stoi.
Sens au coeur de la nuitL'onde d'espoirArdeur de la vieSentier de la gloire
Śpiewała,  śpiewała nabierała sił, jak kwiat na wiosnę, uzupełniała energię śpiewaniem, czerpała moc z muzyki.
Vois sur ton chemin
Gamins oubliés égarés
Donne leur la main
Pour les mener
Vers d'autres lendemains
Życie spowalnia, wycisza się, życie nie gna już, życie oddycha, to czego nie robiło od kilku lat.
Sens au coeur de la nuitL'onde d'espoirArdeur de la vieSens au coeur de la nuitAhSentier de la gloire
I świat się skończył. Koniec pieśni, koniec opowieści.

- Prosimy o drugi utwór - odezwał się metaliczny głos kobiety.
I Marzenie zabrzmiało w sali. Anastazja właśnie w ostatniej sekundzie zmieliła sens całości piosenki. Wyobraziła sobie, że jest zakochaną idiotką z bujną wyobraźnią.
Gdybym ja była słoneczkiem na niebie,
nie świeciłabym jak tylko dla ciebie.
Ani na wody, ani na lasy,
ale po wszystkie czasy
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Śpiewała z taką ilością serca, że stawało się to tak naturalne, jakby było to normalną wypowiedzą spikerki w radiu.
Ani na wody, ani na lasy,

ale po wszystkie czasy
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Koniec romantycznej idiotki.


Gdybym ja była ptaszkiem z tego gaju,nie śpiewałabym w żadnym obcym kraju.Ani na wody, ani na lasy,ale po wszystkie czasy,pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,czemuż nie mogę w ptaszka zmienić siebie?
Weszła w duszę kobiety w średnim wieku, która nie poznała nikogo, kogo by kochała. Czuła ją tak cieleśnie i tak dokładnie jak świeżego siniaka, czy pęcherz na stopie.
Ani na wody, ani na lasy,
ale po wszystkie czasy
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Gdybym ja była słoneczkiem na niebie,
nie świeciłabym jak tylko dla ciebie.
Wylądowała na planecie Ziemia. Jest godzina osiemdziesiąta czwarta minut dwieście trzy. Jesteśmy na lotnisku w świecie realnym.


***


Dlaczego czekanie musi być tak męczące? Czemu czas wlecze się jak rozjechany ślimak?



***


Siedziała koło pana du Barry'ego. Widownia zdawała się nie mieć końca.
Na scenie pojawiła się mam szczupła kobieta wraz z całym jury.
- Dziękuję Wszystkim uczestnikom za przybycie i udział w konkursie -  powiedziała kobieta. -Teraz poproszę szanowne jury o przedstawienie wyników ich obrad.

Głos zabrał mężczyzna o bardzo znajomej twarzy. W sumie także znajomej postawie:
- Więc zacznijmy od trzeciego miejsca - był to Carmelon, pan z pociągu.  - Otrzymuje Sara Merod. Zapraszamy na scenę.

Anastazja obejrzała się za siebie i zobaczyła dumną dziewczynę zdążającą na scenę z podniesioną głową. Odebrała nagrodę i dyplom i stanęła po prawej stronie sceny.

- Drugie miejsce zdobywa Olaf du Cherin i również zapraszamy go po odbiór nagrody.
Z pierwszego rzędu wybiegł wyprostowany cłapiec w garniturze. Odebrał nagrodę i stanął obok Sary.

- Pierwsze miejsce w tym konkursie zdobywa Angela Jozefir. Zapraszamy na scenę.
Gdzie z początku ukazała się się niska, pulchna dziewczynka. Weszła na scenę.

Pan du Barry popatrzył na Anastazję. Ona sama bała się powrotu. Bała się wzroku dyrektora. A jednak nic nie osiągnęła, a jednak zmarnowała czas.

- Postanowiliśmy przyznać nagrodę grand prix za niebywałą dojrzałość, niebywałą barwę, ogromną pracę. Otrzymuję ją Anastazja Leszczyńska.



6 komentarzy:

  1. WoW twój styl powala mnie na kolana *-* twoje opowiadanie... brak mi słów, jest tak cudowne. I oczywiście przepraszam Cię bardzo że tak późno komentuje, ale nie było mnie w domu :/ to co piszesz to cudo, cudeńko! Nie rozumiem dlaczego nie ma tu komentarzy :( promuj się i wierz w siebie! Masz ogromny talent! Już się nie mogę doczekać kolejnej notki. Co do fabuły: świetna! Amelia, jej emocje, jej śpiew-genialnie to opisujesz! Czuję się jakbym znała Amelię od lat. To jest piękne! *-*
    Pozdrawiam. Twoja wierna czytelniczka
    J.M.M. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i jeszcze jedno pytanie, prowadziłaś/prowadzidz jeszcze jakieś blogi? :*

      Usuń
    2. Prowadziłam kiedyś bloga, w którym krytykowałam to, czego nie mogłam znieść, ale zrezygnowałam z niego :)

      Usuń
  2. Świetny wygląd, świetny blog ciekawa fabuła i czemu taka długa przerwa ? ;c

    OdpowiedzUsuń
  3. Wciąż czekam na kolejny rozdział ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://zycielapgarsciami.blogspot.com blog w nowej wersji, w sumie będzie to prawie to samo, albo wywalę niektóre wątki (większość)

      Usuń