poniedziałek, 16 czerwca 2014

Marzenie spełnienia.

"Dlaczego żyje. Dlaczego ona oddycha. Dlaczego nie odpięto jej od tlenu tego świata.  Dlaczego ona żyje. Dlaczego dla niej nie skończył się świat wczoraj o dwudziestej szóstej osiemdziesiąt cztery? Dlaczego nic nie dzieje się po mojej wszechwiedzącej myśli. Ja Los nie mam już żadnej kontroli nad Wami. Nie mam... Moja księga spłonęła w radościach świata. Będzie koniec. Czuję to w kościach. Nie wiedziałem, że jednak nie mam nic do powiedzenia w tym koszmarnym świecie. Wszystko jest do dupy. Zawsze wszystko odwraca się w gówno. Zawsze coś nie wyjdzie. Mam już tego dość. I jej też wyszło. Przecież miało być inaczej. Przecież miałem być panem jej losu. No przecież..."

   - Och, zamknij się! - wykrzyknęła Anastazja. Obudziła się w środku nocy. Siedziała na łóżku. Pierwszy raz od dłuższego czas nie była zdołowana przebudzeniem. Było to dziwne uczucie, ale takiego teraz potrzebowała. Nawet nie zorientowała się, że przed sekundą krzyczała na całe gardło. Na szczęście nie obudziła starej Sary. W sumie o tej kobiecie warto wspomnieć. Była bardzo stara. Jej twarz była obleczona promykiem słońca. Jej oczy były kiedyś chyba niebieskie, ale z wiekiem zmieniły kolor na sinomorki. Taki kolor kojarzy się z morzem północnym. Miała czarne włosy z pasemkami siwizny. Na twarzy było wiele zmarszczek i Anastazji przypominała mopsa. Była bardzo niska, przygarbiona, spracowana. Ale pomimo to Anastazja bardzo ją lubiła. Na prawdę, była dla niej jak surowy rodzic, ale w końcu rodzic.

Spojrzała na zegar z rozbitą szybką wiszący nad drzwiami - była piąta rano. Nie chciało jej się spać. Nie miała już żadnych książek, nie miała ochoty rysować. Leżała i patrzyła w sufit. Nagle coś ją rozbudziło: " Jeśli mam już pieniądze na wyjazd (mam, bo babki się zlitowały, ale mniejsza) to czy nie powinnam znaleźć piosenki na konkurs?" Pustka w głowie. Pusta bez dna. Co można zaśpiewać na prestiżowym konkursie we Francji po polsku? Co trzeba wziąć pod uwagę? Musi być coś zaskakującego, a jednocześnie swojskiego dla nich. Co mamy wspólnego z nimi: konstytucję w tym samym roku uchwaloną, może jakiś malarzy, czy coś, Chopina, trudny język... Wróć! Chopin?

 -Właśnie, już wiem "Marzenie".

Wybiegła z pokoju. Biegła przez korytarz, nie patrzyła co się dzieje, zapomniała, że jest piąta rano. Biegła. Chciała podzielić się tą myślą z du Barrym. I wtedy jakby spadło na nią wiadro lodowatej wody. Gdzie jest pokój du Barry'ego? Boże, przecież jest piąta rano. Nie mogła pójść ani do niego, ani do Simona. Nie wiedziała co ma zrobić. Stała na środku korytarza w spranej koszuli nocnej z staroświeckimi rękawami. Jedyne co przyszło jej do głowy było sprawdzenie w nutach pana Władka, czy nie ma "Marzenia"? Biegał z powrotem do pokoiku. Wpadała jak burza. Własnie Sara wstała.

- Dzień dobry - powiedziała i położyła się na podłodze, aby znaleźć pudełko pod łóżkiem.
- Dzień dobry - odpowiedziała z zaskoczeniem woźna. - A od kiedy wstajesz tak wcześnie? - zapytała.
- Miałam olśnienie - odparła Anastazja. Sara zmierzyła ją wzrokiem i pokiwała głową wychodząc z pokoju. 
Anastazja znalazła stare pudło. 

Otworzyła je i poczuła zapach tamtego świata. Tamtego wojennego świata. Hmm nie ma to jak rozmyślać o wschodzie słońca. Postanowiła pójść z tym pudłem do sali z fortepianem. Wzięła pudełko pod pachę i pobiegła. Nadal było cicho i mrocznie. Biegła przez pół ośrodka, aż znalazła się pod drzwiami do auli. Jak zawsze była otwarta. Drzwi zaskrzypiały i Anastazja zobaczyła wnętrze. Nic się nie zmieniło, czas nie ruszyła się tu ani o sekundę. Siadła na koślawym krześle przy fortepianie. I własnie wtedy zobaczyła, że aula ma taras. Postanowiła zobaczyć, jaki jest z niego widok. Wstała i nieuważnie strąciła pudełko z fortepianu. Wtedy zobaczyła zdjęcie całej rodziny. Matka z ojcem i między nimi ona. Łza zakręciła jej się w oku, ale nie rozpłakała się, musiała być silna. Znalazła nuty i tekst. Poszła do drzwi na taras i otworzyła je. Poranek był bardzo chłody, bo była już późna jesień. Listopad, ale w tym roku był niewątpliwie wyjątkowo ciepły. Gdy otworzyła drzwi uderzyła ją fala zimnego powietrza. Na zewnątrz był półmrok. Dopiero słońce przedzierało się leniwie gdzieś tam daleko za lina horyzontu. Wróciła do fortepianu i zaczęła grać. Potem oswoiła się już z tonacją zaczęła śpiewać:
Gdybym ja była słoneczkiem na niebie, 

nie świeciłabym jak tylko dla ciebie.

Ani na wody, ani na lasy, 
ale po wszystkie czasy 
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie, 
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Ani na wody, ani na lasy, 
ale po wszystkie czasy 
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie, 
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.

Gdybym ja była ptaszkiem z tego gaju,
nie śpiewałabym w żadnym obcym kraju.
Ani na wody, ani na lasy, 
ale po wszystkie czasy, 
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie, 
czemuż nie mogę w ptaszka zmienić siebie?
Ani na wody, ani na lasy, 
ale po wszystkie czasy 
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie, 
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Gdybym ja była słoneczkiem na niebie, 
nie świeciłabym jak tylko dla ciebie.

Ta piosenka zawsze  była dla niej w jakiś sposób słodka. Śpiewała ją jak była mała, zawsze jej marzeniem było wyrwać się z domu i być niezależną. Czy los zawsze w takich momentach musi być posłuszny?
Śpiewała jeszcze kilka razy, aż usłyszała dzwonek na lekcje. Zamurowało ją. Dlaczego czas musi tak szybko lecieć? Nie miała czasu. W koszuli nocnej biegła przez korytarze tym razem pełne ludzi. Nie oglądała się za siebie. Dobiegła do pokoju. Założyła sukienkę i wzięła do ręki trzewiczki. Pobiegła do klasy. 

Na szczęście spóźniła się tylko chwileczkę, a lekcja była z du Barrym.
- Przepraszam za spóźnienie - wysapała.

Zmierzył ją wzrokiem.
- Niech pani zostanie po lekcji.

Była historia. Wyciągnęła książkę i zaczęła czytać. Nie słuchała co pan du Barry mówi. Przeczytała kilkanaście stron i zabrzmiał dzwonek.

Podeszła do biurka.
- Masz już drugą piosenkę? - zapytał.
- Tak. "Marzenie" - odpowiedziała. - Nawet dziś ćwiczyłam.
Du Barry popatrzy na nią.
- Dobrze. Mam nadzieję, że wierz, ze konkurs jest za cztery dni.
- Co?! - nie wiedziała co powiedzieć.
- A my wyjeżdżamy za trzy, więc musimy zrobić próbę.
Anastazja wyszła z klasy nie wierząc w to co usłyszała. Z jednej strony była szczęśliwa, ale z drugiej ...

niedziela, 8 czerwca 2014

Świat się zmienia.

Od głodów.
Od pochodów.
Od złości.
Od nienawiści.
Wybaw nas Boże, nas obszarom wydanych.

Anastazja piła zioła, które kazała jej zażywać pielęgniarka. Nie były one najgorsze, więc nie robiła z tym jakiś większych problemów. Myślała tylko o utraconej szansie. Myślała o tym, że jednak przez następne miesiące pozostanie to w zamkniętej klatce bez powietrza, miłości i szczęścia. Bez życia, przyjaciół, miłości, radości. Bez miłości i miłości. Miłości ... choćby matczynej, której chyba nigdy już nie zazna. Dlaczego? Dlaczego ją zawsze spotka wszystkie nieszczęścia świata. Świat dla niej nigdy nie był słodką ciocią zza oceanu, która raz w roku przysyła paczkę ze słodyczami. Nie, dla niej matka Ziemia zawsze wybierała surowe, niezdobyte przez nikogo tereny, niezbadane, niebezpieczne, tereny śmierci, obszary syberyjskie w centralnej Europie.  Ale Anastazja nigdy się temu jakoś nie przyglądała z tej perspektywy. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Musiała być dzielna. Zawsze musiała być dzielna. Zawsze miała kogoś, dla którego nie mogła się poddać.  Czy było warto? Czy było warto przemierzać tą okrutną drogę dla nędznej pociechy... Dlaczego świat w ogóle istnieje? Dlaczego żyjemy? Po co nam to? Po co? Aby tracić wszytko na czym nam zależy...?

- Przepraszam, nie przeszkadzam?

Nagle w progu stanął pan du Barry. Był elegancko ubrany, a na jego twarzy zagościł cień jakiejś nadziei.

- Nie, nie przeszkadza pan, proszę.
- Dziękuję. Jak mniemam, że dowiedziałaś się od pana dyrektora, że nasze plany spali się na panewce. Myślałem  co by tu zrobić, aż dostałem olśnienia: jutro jest msza z okazji 100 lecia naszego ośrodka. Przyjadą sponsorzy, cała elita.
- Ale ja nie rozumiem, co ja mam z tym wspólnego  – zdziwiła się Anastazja.
- Zaśpiewasz Ave Maria na koniec mszy.
- Że co? Ale jest tylko dwadzieścia cztery godziny, nawet mniej, aby się przygotować, to nie realne...
- Dasz sobie radę, taka artystka jak Ty nie potrzebuje wiele czasu na próby, a  tak w ogóle to nauczyłaś się już jej... A więc ustalone. Zaśpiewasz akapella. Będę z Tobą siedzieć na chórze i dam Ci znak, kiedy masz zacząć. Teka możesz mieć ze sobą, nikt nie zauważy. Więc wszystko ustalone. Aha, ubierz się ładnie.

Wstał. Uśmiechnął się do Anastazji i ruszył w stronę drzwi.

- Aha, oczywiście dyrektor o tym nie wie...- powiedział i uśmiechnął się chytrze.

Anastazji spadł kamień z serca. Jest sobota, więc będzie mogła pogadać z Simonem. Będzie mogła mu opowiedzieć wszystko. I na tej myśli się skupiła. Ta myśl pchnęła ją do przodu. Energicznie wstała z krzesła wylewając na spódnice fusy po ziołach. Nie zauważając tego wybiegła z pokoju. Biegła korytarzem. Sądząc po porze wydawało jej się, że Simon będzie u siebie w sypialni chłopców. To znaczy w ich jedynej wspólnej sypialni. Biegła. Nie zatrzymała się ani na chwilę. Wiedziała, że Simon to jedyna osoba, która ją wysłucha. Już skręcała w korytarz prowadzący do sypialni, kiedy wpadała na grupę chłopaków w jej wieku i trochę starszych. Nie znała tam nikogo prócz Simona, który w tej sekundzie zaczerwienił się.

- Simon, mam do ciebie sprawę. Jak będziesz mieć czas wpadnij do parku. Cześć. – wyrzuciła z siebie Anastazja. Nie potrafiła się znaleźć w towarzystwie TYCH chłopaków. Oni byli po prostu dziwni.
Postanowiła podsłuchać kawałek ich rozmowy. Chciała wiedzieć, czy Simon nie będzie w jakiś sposób przez nią skrzywdzony. W sumie dziwnie to brzmi „skrzywdzony” przez  kolegów, a powód to gadanina nastolatki.

Stanęła za ścianą i słuchała ...
- Ej Simon w sumie masz nawet gust ta Leszczyńska jest nawet ładna – powiedział jeden z nich.
- I słyszałem, że jest inteligentna – dogadał drugi. – Ty zawsze masz szczęście. Jedyna dziewczyna u nas....
- To tylko moja przyjaciółka, choć chciałbym ...  – tu zawiesił i przyspieszył. Anastazja pobiegła ile sił w nogach na podwórko. Musiała zdążyć przed nim.

Dotarła. Nie widziała go nigdzie. Próbowała opanować oddech.  Usiadła na ławce i czekała. Simon jakoś dość długo nie nadchodził. Minuty mijały, a jego nie było widać. Anastazja myślała o tym, w co się jutro ubierze i dziękowała Bogu, jak i Klemensowi za to, że dostarczył jej ubrań.
Nagle zobaczyła Simona niosącego jakąś paczkę. Zaintrygowało ją to.

- Hej. Przyniosłem coś od mojej matki.  Podobno sama zrobiła. Może to przeżyjemy – i uśmiechnął się w jej stronę.

W pudełku były przecudne babeczki, ciasteczka i babka. Anastazja dopiero na ten widok poczuła, ze jest głodna, i że dziś jeszcze nic nie jadła. Simon pomyślał o wszystkim: miał koc, jedziecie, kupki i nawet mleko. Usiedli sobie pod drzewem i zajadali się.  Anastazja opowiedziała mu o pomyśle du Barry’ego.

- Myślisz, że się uda? – zapytała bez przekonania.
- Na pewno. Przecież masz talent.
- Nawet mnie nie słyszałeś.
- Czas to zmienić. Zaśpiewaj coś – zaproponował. Nie było w tym żartu ani kpiny.
- A co chcesz usłyszeć? – zapytała zdezorientowana Anastazja.
-Masz trenować to trenuj Ave Maria.

Anastazja wstała. Otarła twarz z okruchów i mleka. Rozejrzała się, czy nikogo nie ma – nie było, wszyscy byli na boisku po drugiej stronie szkoły. Zaczęła śpiewać:

- Ave Maria gratia plena,Dominus tecum,Benedicta tu in mulieribusEt benedictus fructus ventris tui Jesus.
Sancta Maria, sancta Maria, MariaOra pro nobis, nobis peccatoribusNunc et in hora, in hora mortis nostraeAve, Ave

Nie wiedziała kiedy skończyła śpiewać. Wszystko się zatrzymało. Cały świat wstrzymał oddech, a chyba najbardziej Simon. Wyglądał jak zahipnotyzowany. Nie mógł odciągnąć wzroku od Anastazji.
- I jak?- zapytała bez przekonania.
- I po co się głupio pytasz. Przecież wierz, że bosko. Co jak mówię prześlicznie, cudownie, najpiękniej na świecie. Musisz pojechać na ten konkurs. Musi się udać.
Rozmawiali jeszcze długo, skończyli, gdy był obiad.
Anastazja leżała w łóżku. Martwiła się o jutrzejszy dzień, o jutrzejsze wykonanie. Bała się, że wyjdzie na cudowne beztalencie i wtedy drzwi zatrzasną się na zawsze.
Anastazja zasnęła. Miała dziwny i krótki sen. Była w obłoku pary wodnej. Widziała wszystko jak przez mgłę. Ujrzała dziecko w wieku około sześciu lat stojące nad rzeką. Dziecko nic nie robiło tylko wpatrywał się w wodę. Przez jakiś czas nawet zadawało się nie oddychać i nagle popatrzyło w górę i Anastazja ujrzała samą siebie z przeszłości. Obudziła się nie rozumiejąc tego snu. Nie wiedziała, czy coś ma to znaczyć, czy tylko jej obawy przyjęły taką postać.

Nie miała czasu na niezastawianie się, bo zegar wybił dziewiąta, a zbiórka miała być za dwadzieścia minut. Ubrała jedną z sukienek od taty. Uczesała się i wybiegła na śniadanie.
Po śniadaniu cała rzeszą uczniów ruszyła w stronę małego miejscowego kościółka. Anastazja szukała wzrokiem pana du Barry’ego, ale nigdzie go nie widziała. Szła wraz z prądem uczniów, zmieszana z nimi, nieodróżnialna.

Nareszcie dotarli do kościoła. Anastazja wciąż rozglądała się. Nagle poczuła dłoń na ramieniu. To był du Barry.
- Chodź – powiedział.

Anastazja ruszyła za nim szybkim krokiem. Wbiegli na chór. Był to mały balkon, gdzie znajdowały się cztery koślawe krzesła i organy. Stary organista juz tam siedział. Pan du Barry porozmawiał z nim krótko, a on zmierzył Anastazję z zainteresowaniem.

Zaczęła się msza. Anastazja była wdzięczna Bogu, że nie widziała uczniów, dyrektora, elity. Widziała tylko sufit. Siedziała przy samej ścianie, nie chciała oglądać całego wnętrza świątyni, skupiła się na mszy. Zanim się zorientowała była już komunia. Wstała. Wiedziała, że za kilka minut musi być gotowa.

- Niech was błogosławi Bóg Wszechmogący ... – usłyszała z ust księdza.
I w tym momencie odeszła do barierki.
- Idzci ew pokoju Chrystusa!
- Bogu niech będą dzięki.

I w tyj chwili Anastazja zaczęła śpiewać:


- Ave Maria gratia plena,Dominus tecum,
I poczuła, że odpływa w krainę wiecznego szczęścia, nie widziała już nikogo. 
Benedicta tu in mulieribusEt benedictus fructus ventris tui Jesus.
Stała I śpiewała, łzy napłynęły jej do oczu I przypomniała jej się jej matka, która śpiewała tą pieśń na wszystkich ślubach w rodzinie.

Sancta Maria, sancta Maria, MariaOra pro nobis, nobis peccatoribusNunc et in hora, in hora mortis nostraeAve, Ave

Skończyła. Nawet nie zauważyła, że wszystkie oczy w kościele były skierowane na niej. Nagle wybuchała salwa oklasków. Wszyscy wstali i odwróceni w stronę chóru parzyli z podziwem i czcią na małą kilkunastoletnią dziewczynę. Pan du Barry złapał ją pod ramię i zeszli na dół. Nagle się ulotnił. Anastazja szła z tłumem. Zastanawiała się czy chłopcy też słyszeli jej wykonania, ale po minach mogła wywnioskować, że tak. Po chwili pojawił się znów pan du Barry.

- Pani hrabina chciałaby Cię poznać osobiście – powiedział. – Z tego co się zorientowałem  chce ci zafundować wyjazd do Paryża.


Anastazja była w siódmym niebie. Wiedziała, że się udało. Nawet nie przerażał jej fakt przesłuchań starych bab. Najważniejsze, że się udało.


„ Dzięki Ci Boże” – pomyślała Anastazja. – „teraz musi się udać”.  











poniedziałek, 2 czerwca 2014

Krew na murze świata.

„Świat skończy się jutro. Świat nie może przetrwać jeszcze jednego dnia. Świat jest już tak kruchy jak skorupka jajka. Świat upada, topnieje i ulatnia się w nicość. Jeśli jest tak, że jutra nie będzie, chcę znaleźć się właśnie tam, gdzie żyje się dobrze. Chcę znaleźć się w krainie obfitości, aby wykradać szczęście z rogu Amaltei. Chcę iść pod prąd i korzystać z świata, który istnieje, tak istnieje, ale po tamtej stronie życia, po tamtej stronie świta, po tej lepszej...”


Z totalnego zamyślenia wyrwał ją ponadprzeciętny huk. Rozejrzała się w koło: nikogo nie było. Była sama ze swoimi myślami, o których wie tylko Bóg.

Anastazja zorientowała się, że siedzi na łóżku u siebie w pokoju. Jest wyjątkowa cisza. Cisza, która rani uszy. Cisza tak przejmująca, aż nie do wytrzymania. Cisza oznajmująca coś złego, coś co wydarzyło się przed sekundą lub rok temu. Coś, co istnieje lub jest tylko w granicach bólu człowieka.
W tym wypadku bolesna była sama niewiedza. Niewiedza, do tego co się wydarzyło.

Anastazja wybiegła z pokoju. Ciemnym korytarzem podążała jak szybko mogła do wyjścia na dziedziniec. Po drodze snuła miliony scenariuszy tego, co własnie miało się wydarzyć lub się już wydarzyło.

Dotarła na dziedziniec. Stali tam chyba wszyscy chłopcy. Stali oni w rządzie naokoło dziedzińca i patrzyli przed siebie, inni stali też pod murem ze zmieszanymi minami. Anastazja szukała Simona, ale nie mog ła go znaleźć.

- Panno Leszczyńska! – usłyszała nagle zza pleców. – Proszę za mną.

Anastazja obejrzała się i zobaczyła dyrektora. Przestraszyła się bardzo na jego widok, ale postanowiła nie dyskutować. Poszła jak zwierze na rzeź. Dotarli do gabinetu.

- A więc tak. To co pani widziała, to pobór do wojska. Wie pani, od skończonego siedemnastego roku życia każdy obywatel musi to przejść – pozwolił sobie na ironiczny uśmiech. – Ale wezwałem panią w innej sprawie. Proszę usiąść – i pokazał stare obdarte krzesło.

Anastazja usiadła. Rozejrzała się po dość odstającym od reszty budynku  gabinecie. Pomieszczenie było urządzone w dobrym stylu, dość bogato, ale z nutką prostactwa i wiejskości. To tu perski dywan łączył się z zegarem z odpustu .

- A więc tak. Pan du Barry powiedział mi, że ma pani rzekomo talent muzyczny i pan du Barry zgłosił mi, że wysłał zgłoszenie na konkurs w Paryżu – tu pozwolił sobie na zmierzenie Anastazji z lekkim wyrazem zażenowania. – Nie wiem, czy nie ma bliżej konkursów jakiś, czy pani z wielkiego miasta nie wystarczy już prowincja.. – Tu urwał i ugryzł się w język.- Chciałem powiedzieć, że nie wyłożę na ten wyjazd ani złamanego franka. To jest biedny podmiejski  poprawczak, a nie koncert życzeń. Ja temu du Barry’emu wybiję to z głowy ...

Wybieg, pozostawiając zmieszaną Anastazję samą z sobą w pustym gabinecie. Nie wiedziała co ma teraz zrobić, żeby zrealizować swoje marzenie zgodnie z pragnieniem, ale również zgodnie z zasadami szkoły. Wiedziała, że na ojca nie ma co liczyć, bo i tak nie pójdzie na to, aby jego jedyna córunia, która i tak jest w niebezpieczeństwie, mogła pojechać przez pół kraju na własne zachcianki. Takie byłoby zdanie ojca i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale jakie byłoby stanowisko matki? Czy starałaby się ją wspierać, pomóc, czy wręcz przeciwnie – zamknęła by jej jedyne zapaćkane okienko na świat, zamknęłaby ją w starej klatce, nakleiłaby naklejkę z napisem: „ Obiekt zagrożony”? Nad tym nie wolno było Anastazji rozmyślać, gdyż jej matki w jakiś bliżej realny sposób nie było i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci... Ale czy można stamtąd wrócić na zawsze, powrócić i zapomnieć, że nie było się tu wiele dni, tygodni, miesięcy, lat ... Czy to jest w ogóle realne?

Wyszła z gabinetu. Obezwładnił ją ogromny hałas jakby z pod ziemi. Obróciła się do światła i zobaczyła Simona.

- Ile Ty w ogóle masz lat? – zapytała z dziwnym wyrazem twarzy.
- 16, a co?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Odpłynęła na bezludną wyspę. Odpłynęła na pola elizejskie. Odleciała na koniec świata, dotknęła chmur i wróciła...

- Anastazja ... słyszysz ... pomocy ... Anastazja ... mnie... nie ...

Anastazja zobaczyła najpiękniejszą rzecz na świecie. Nie wiedziała co to jest, ale wiedziała, że to osoba. Wiedziała, że musi ją dotknąć choć opuszkami palców, by stać się szczęśliwa. Stać się w pełni Anastazją, a nie jakimś dzieckiem. Wiedziała, że to zaboli, ale nie chciała z tego zrezygnować.

„Ludzie kochani mają lepiej w życiu. Ludzie miłowani mają świat na talerzu. Ludzie  ukrywani śpią na podłodze świata. Ludzie torturowani śpią na zaczerwienionych kamieniach złości i obuły. Ludzie zostawieni nie śpią w ogóle – czekają. Pilnują... Czekają na zbłąkaną duszę... Na bezcenny krzew bólu...”

Ziarenka mgły składają się w rozmytą całość cierpienia, którego jednak nie unikała... Coś ciężkiego leży na jej twarzy... Coś dotyka jej włosów... Coś zaciska dłoń na jej szyi... Nie oddycha... Umarła... Umiera w niej to, czego nie chciała znać...

- Anastazja ... wszystko w porządku... matko...jesteś blada jak ściana ...
-Nic mi nie jest – odpowiedziała. – Simon ...

- Tak? – zapytał zdyszany chłopak.
- Narysuj mi szczęście, włóż do koperty i wyślij do mnie – powiedziała i znów straciła przytomność.

Odpłynęła na tą sama wyspę, ale nie znalazła już owej rzeczy. Ból po niej przerażał ją.

- Wróciłaś – oznajmił z ogromną radością Simon siedząc na skraju łóżka, w którym leżała. Nie znała tej sali. Był to obszerny pokój z jednym oknem i ogromną liczbą obdartych łóżek. – Nic Ci nie będzie, tylko przemęczenie i nieprzyzwyczajenie do klimatu, czy coś. Tak przynajmniej mówiła pielęgniarka.
Anastazja ułożyła się w łóżku i spojrzała na Simona.

- Wierz, że Cię lubię. Będziesz moim przyjaciele po wsze czasy, jak Robinson i Piętaszek?
- Pewnie, że tak. – Wzruszył się, otarł nieświadomi łzę rękawem.
- To dobrze...


Anastazja zasnęła.