sobota, 5 lipca 2014

Nowe początki.

Życie goni coraz szybciej. Życie goi rany, ale nie zawsze. Zawsze natomiast musimy sądzić, że będzie lepiej i ludzie się zmienią. Tak, kiedyś się zmienią. Zmienią się zapewne na gorsze lub najgorsze. Takie jest życie i taki jest świat. Dlaczego ludzie zmieniają maski czarne na pokryte rdzą i chorobami umysłu? Dlaczego przybierają ubóstwoi strach na twarze serca? Miejmy nadzieje, że wyparują na drodze do miłości i szczęścia.

Anastazja obudziła się przed świtem. Była już dawno spakowana. W końcu nie będzie jej kilka dni w tym miejscu. Wstała, zaścieliła łóżko i wymknęła się z pokoju. Na korytarzu była całkowita nicość w dźwięku i materializacji myśli. Szła z pospiechem przed siebie. Nagle zza roku wyszedł Simon.

- Wiedziałem, że Cię spotkam.
- Cześć - powiedziała  Anastazja nie kryjąc zmieszania.
- Chciałem życzyć Ci powodzenia no i ... pokarz, że nie jest ważne skąd się przybywa, ale kim się jest.
Anastazja patrzyła mu w oczy, jego cudna głębokie oczy pokryte mokrą otoczką. Jego słowa poruszyły ją w dużym stopniu i była mu wdzięczna. Jedyna osoba. Jedyna osoba zawsze w gotowości. Jedyna osoba na swoim miejscu. Jedyna na zawsze. Jedyna, która nie zawiedzie. Anastazja nie miała żadnych myśli. Nie zdając sobie nawet sprawy, z tego co się dzieje przytuliła do z całej siły. Nie odzywali się do siebie. Byli w idealnej ciszy, tylko było słychać ciche szlochanie Anastazji.

- Co się dzieje?- zapytała nie odrywając się od niej.
- Jest mi żal tego wszystkiego. Jest mi żal, że jadę sama, sama bez Ciebie.
Spojrzała na jego twarz. Była tak bez wyrazu, że budziła w Anastazji przerażenie.
- Będzie dobrze - jego głos się załamał. - Pokarz na co Cię stać - sięgnął do kieszeni. - A to dla Ciebie - pocałował ją w policzek i odszedł.

Anastazja patrzyła na jego oddalającego się w głębi holu. Włożyła pakunek do kieszeni i poczłapała do auli. Nie spieszyła się. Szła tym razem powoli.

W auli nie leci czas. W auli nic się nie zmienia. W sumie było to ulubione miejsce Anastazji.
Usiadła przy fortepianie i zagrała obie piosenki. W ciągu tych dni spędzała po kilka długich godzin na ćwiczeniach z panem du Barry. Śpiewała, a to sprawiało jej przyjemność.
Zegar w auli wybił piątą trzydzieści, a to oznaczało, że za pół godziny będzie już w pociągu. Zebrała nuty i pobiegła do pokoju. Biegła przez korytarze. Czasem gdzieś potoczyli się powoli chłopcy z stronę toalety.
Gdy dotarła do pokoju ubrała się szybko, wzięła walizkę, włożyła do niej prezent od Simona. Wzięła wytartą walizkę i poszła do holu głównego przed drzwiami wyjściowymi. Na miejscu czekał już na nią du Barry.
- Wyspana - zapytał.
- Tak średnio. Ćwiczyłam rano - odpowiedziała.
- Bardzo dobrze. Przed nami jakieś dwanaście godzin w pociągu. Wzięłaś coś do czytania?
- Tak. Troszkę tego jest.
- Masz wszystko? Ubrania? Nuty? Teksty?
- Tak.
- To dobrze. Ja wziąłem pieniądze, dokumenty ... Idziemy.
Szli przez park. Przez wiejskie uliczki. Obok kościoła. Obok jakiś urzędów. Pan du Barry co jakiś czas nerwowo sprawdzał godzinę. Dotarli w końcu na dworzec. Był to mały budynek z jednym peronem. Weszli do środka. Wnętrze było urządzone bardzo staroświecko i w złym guście. Nie miało wyrazu, było ciemne, małe, obskurne i brudne.

Pan du Barry podszedł do jedynego okienka.
- Dzień dobry. Miałem zarezerwowane dwa bilety do Paryża na dziś.
- Bierze pirszo, drugo? - odpowiedziała pani z okienka zapalając taniego papierosa.
- Drugą poproszę.
- Pan czeka - i zniknęła w drzwiach prowadzących do kolejnego pomieszczenia.
Wróciła po chwili trzymając w reku dwa bilet.
- Dziękuję - powiedział du Barry i wręczył jej banknot. - Miłego dnia.

Wyszli na zewnątrz budynku. Był to mały plac z zegarem i dużym napisem " DWORZEC KOLEJOWY".
- Pociąg będzie za jakieś 5 minut. Nie spóźniliśmy się na szczęście - odetchnął z ulgą du Barry.
Anastazja zwiedzała wzrokiem tutejszą okolice. Wszędzie były ogromnie krzaki. Całość wyglądała okropnie. Wszędzie mech, grzyby i kłącza.
Nagle, gdzieś w oddali usłyszała świst kół pociąga i gwizdy.
Pociąg zatrzymał się.  Anastazja wraz z du Barrym weszła do środka.  Ciemne wnętrze oświetlała zimna żarówka w niekształtnej lampie. Szli wzdłuż przedziałów. Większość z nich była wypełniona starszymi kobietami z koszami i mężczyznami w wieku produkcyjnym zdarzającymi prawdopodobnie do pracy.
W końcu znaleźli pusty przedział. Anastazja zajęła miejsce przy oknie, a pan du Barry naprzeciwko niej. Siedzieli tak przez moment, aż wychowawca powiedział:

- Może sobie zaśpiewasz teraz puki jest pusty przedział - zaproponował.
- No w sumie tak. Nie ma sprawy - odpowiedziała Anastazja i wyjęła z rysownika teksty i nuty. Znalazła swoją tonację i zaczęła śpiewać "Marzenie". Pan du Barry obserwował ją uważnie. Gdy skończyła powiedział:
- Nie garb się. Dobrze, teraz drugi utwór.
Anastazja wyjęła nuty do "Vor sur ton chemin". Zadusiła pierwsze dźwięki w kilku tonach i zaczęła śpiewać. W tej piosence zawsze się wyłączała i  tak było i teraz. Nawet się nie zorientowała jak w odległości dwóch metrów od pana du Barry'ego siedział jakich mężczyzna patrzący na Anastazję z zaciekawieniem. Z pewnego rodzaju transu wyrwały ją gromkie oklaski ze strony tego pana. Du Barry chyba tez nie zdawał sobie sprawy z obecności nieznajomego. Oboje wyglądali na zmieszanych i zakłopotanych. Wychowawca zerknął na dziewczynę błagalnym spojrzeniem.

- Ładnie, ładnie. Bardzo ładnie sobie śpiewasz moja droga, ale czy nie sądzisz, że nie jest za wcześnie na śpiewanie tak pięknych piosenek w tak paskudny dzień? - zapytał żartobliwie podróżny
Anastazja spojrzała na du Barry'ego.
- Mus to mus, proszę pana. Obowiązki wzywają - odpowiedziała i zalała się rumieńcem
Podróżny był ubrany w szary prochowiec. Miał pod nim ciemnozielony sweter z ciepłej włóczki. Jego twarz była muskana wielokrotnie promieniami słonecznymi. Oczy miał grafitowe. Spod srebrnej gęstej czupryny widoczne były głębokie zmarszczki. Miał około sześćdziesięciu lat. Około, to znaczy, albo jego organizm zużył się zbyt szybko jak zapałka na wietrze, wypala się ku wieczności, lub miał miliony lat siedząc na biegunach ziemi obserwując świat takim, jakim nikt go nie widzi. Był uosobieniem pana księżyca, dziadka piaskowego, dziadka mroza, dziadka czasu, starego roku kilka dni przed emeryturą i płatków śniegu w obłoku. Jego zmarszczki nie zdawały się być oznaką starości, lecz poświęcenia i jakiejś wewnętrznej dyscypliny, która wychodziła na powierzchnię tych nędznych dni w postaci fałd na skórze, w postaci rowów, wykopalisk. Podobno przed narodzeniem znamy na pamięć cały swój los, każdą kwestię, nasze życie jest starym aktem w marnej sztuce. Wiemy o naszych błędach. Przed narodzeniem Aniołowie kładą palec na ustach i w ten sposób o tym zapominamy. Zapominamy o tym, co się wydarzy. Zapominamy o zaletach, osiągnięciach i błędach. Nasza blizna rodowa to wcięcie na górnej wardze. A może te zmarszczki to ślad po podobnym doświadczeniu tego pana? W gruncie rzeczy było to bardziej rzeczywiste niż powiedzieć, że są one papierosową pieczątką czy starością świata.

- Ale ze mnie głupiec. Nazywam się Arlando Cardelon - powiedział mężczyzna.
- Moje nazwisko du Barry, a to panna Leszczyńska - odparł wychowawca. - Wie pan, jedziemy na konkurs do Paryża i próbujemy.
- O! - wykrzyknął z entuzjazmem Cardelon. - Ja tez tam zmierzam. Sprawy zawodowe. Czasem trzeba wyrwać się z prowincji. Ale mniejsza o mnie. A panienka skąd pochodzi?  - zapytał.
- Jestem Polką. Jakoś tak wyszło i znalazłam się we Francji - odparła. - W sumie moja rodzina jest związana z Francją.
- Ach! Studiowałem w Polsce - powiedział podróżnik. - Przed Wielką Wojną jeszcze to było. Och, jak ten czas ucieka, ucieka. Nawet nie zdajecie sobie państwo sprawy, co ten los mi zgotował, co ta okropna wojna zrobiła. Przed tym okropieństwem miałem sobie żonkę, piękną, dobrą, miałem ja i dzieci: dwóch synów i córę. Wybuchła wojna. Żonę od razu zastrzelili w czterdziestym, a jak bomba wybuchła na ulicy pod koniec wojny dzieciaki mi zabiło - otarł łzę rękawem. - I sam zostałem na tym świecie bożym, ale życie musi iść dalej. Jest pustka, żal, ale nie można się nad sobą użalać, bo to nie prowadzi do niczego, modlić się za bliskich. Mam nadzieję, że Was spotkał lepszy los.

Anastazja automatycznie popatrzyła na du Barry'ego. Nie wiedziała o nim nic. Nigdy nie otworzył się przed nią, choć ona otworzyła się przed nim. Nigdy nie zwierzał się nikomu.
- Ja już dawno straciłem rodzinę. To znaczy miałem tylko żonę, ale ona zmarła na gruźlice przed wojną ... - urwał. Anastazja spojrzał na niego. Popatrzyła w jego oczy, które zdawały się być wyłączone z jestestwa tej osoby. Były wbite w jeden punk przed sobą. Nie istniały.

Pan Cardelon spojrzał na Anastazję. Zorientowała się, że teraz kolej na nią, na jej zwierzenia obcej osobie.
- Nas z rodzicami wojna rozdzieliła. Dopiero po wojnie spotkam się z ojcem, to znaczy nie tak dawno, kilka tygodni temu ... - otarła łzę. - A mama ... mama straciła ... mama mnie nie pamięta... mama straciła pamięć. W sumie, żyję dzięki pewnemu Żydowi. I to wszystko - spojrzała na obu panów z miną mówiącą: "Tak, to już koniec  przedstawienia, nie, nie oddajemy pieniędzy za bilety, przykro nam".

- A właśnie, czasem tak bywa. Los taki już jest, ale pomimo to mówią, że jest dobry lub zły, w zależności od postępowania. Ja się z tym nie zgadzam ... A właśnie przeczytałem ostatnio tak dobrą książkę, jakiś nowy autor, och, nie mam głowy do nazwisk ...
I tak biegła droga ku nowemu światu. Przez całą  drogę do Paryża pan du Barry rozmawiał z nowo poznanym znajomym. Anastazja natomiast podziwiała krajobraz zza okna.

Gdy nareszcie dotarli do upragnionej stacji było późne popołudnie. Rozstali się z Cardelonem.
- Więc tak, możemy iść na miasto i pooglądać Paryż w zachodzącym słońcu, chętna? - zapytał. - Miałaś już taką okazję?
- Tak, oczywiście, że chętna. Trzeba choć raz tu być.

Wędrowali po ulicach Paryża. Anastazja była zachwycona pięknem tych zakątków. Przez wiele tygodni gniła nie wychylając nosa z ośrodka, zarośniętego, pokrytego rdzą więzienia. Tak, tak Anastazja go widziała. W sumie większość osób.
Po kilku godzinach, gdy zaczęło być ciemno, udali się do dwugwiazdkowego hotelu położonego około dwa kilometry od ścisłego centrum miasta. Okolica zdawała się być raczej dość podzielona na ugrupowania, może nie tyle polityczne, były to podziały na kibiców dwóch klubów. Podążali ulicą. Było dość chłodno. Nad Paryżem rozciągała się ciepła łuna miejskich latarni.

W końcu dotarli na miejsce. Był to budynek w starym budownictwie. Otynkowany na szaro zmieszanym piaskiem i cementem z łzami deszczówki i z prostacką dolna elewacją z drobnych rzecznych kamyczków. Hotel liczył trzy piętra i parter. Weszli do środka. W ogromnym holu znajdowała się recepcja i otwarta kawiarenka. Pan du Barry podszedł do recepcjonistki:

- Dobry wieczór. Mieliśmy zarezerwowane u Was dwa pokoje na jedną dobę - powiedział.
- Nazwisko? - odpowiedziała mu pani nie podnosząc oczu z gazety, którą przeglądała.
- Du Barry i Leszczyńska.
- Chwileczkę - powiedziała i zniknęła na kilka minut. Po czym wróciła z ogromna książką i zaczęła szukać. - Tak jest. Pokój numer 45 i 46. Proszę klucze. Miłego pobytu w hotelu Paryżak życzy cała kadra pracownicza - powiedziała recepcjonistka grzebiąc w słoju z ogórkami kiszonymi.
- Dziękujemy - du Barry wziął klucze i poszli ku schodom na trzecie piętro.

Korytarze były ciemne i zimne. Dotarli po kilku minutach przed drzwi pokoi. Anastazja wzięła pokój 45. W środku zastała dość ładny pokój z wąskim łóżkiem, drewnianą, prześliczną, starą szafą, stolikiem kawowym i małą toaletką. Pokój był połączony z małą łazienką. Anastazja skorzystała okazji i od razu wykąpała się i poszła spać zmęczona.
Następnego dnia rano obudziła się bardzo wcześnie rano. Długo leżała i patrzyła w sufit. Nie zdawała sobie sprawy, że dziś jest jej wielki dzień, dzień chwały lub kompromitacji

Ubrała się bardzo elegancko, ale skromnie, w sumie nie miała wykwintnych strojów na specjalne okazje. Postanowiła zrobić sobie próbę. Po rozśpiewaniu się zaśpiewała obie piosenki. Spojrzała na zegarek. Było w pół do ósmej. Zabrała wszystkie swoje rzeczy i wyszła na korytarz. Czekała na pana du Barry'ego. Zastanawiała się, czy nie zmarznie w drodze do miejsca konkursu... ale właściwie, gdzie to jest? Gdzie jest to miejsce i  jak się nazywa? Zastanawiała się nad tym, aż w drzwiach ukazał się pan du Barry.
- Wyspana? - zapytał z entuzjazmem.
- Raczej tak.
- To schodzimy na śniadanie.

Ruszyła zaraz za nim. Mknęli uśpionymi korytarzami podmiejskiego hotelu z dwuuzaniowym certyfikatem jakości, chyba kupionym na bazarze, nie wnikajmy. Szli nie rozmawiając z sobą. Dotarli do małej restauracyjki, bardziej kawiarenki w holu. Podeszli do baru. Pan du Barry zamówił kawę i kanapki z serem. Anastazję poraził wybór: kanapki z serem, w bekonem, salcesonem; napoje: kawa, herbata. Postanowiła zamówić herbatę i również kanapkę z serem. Zabrali swoje zamówienia i usiedli do jednego ze ziszczonych stolików z lat trzydziestych.

- Denerwujesz się? - zapytał pan du Barry.
- W sumie jeszcze nie, pewnie zaraz się zacznie. Ale tak w ogóle to gdzie jest ten konkurs?
- Zawsze zapominam nazwy... jakieś centrum kultury...
- A o której się to zaczyna? Bo po prostu nie wiem, ile jest czasu jeszcze na ćwiczenie.
- Spokojnie, mamy tak być przed dziesiątą. Nie musisz się spieszyć.
Zjedli śniadanie. Pan du Barry ruszył po swoje rzeczy do pokoju. Anastazja siedziała i przeglądała nuty. Zastanawiała się, czy da radę tej ogromnej presji. Czy podoła ...

Jej rozmyślanie przerwał pan du Barry:
- Idziemy? - zapytał. - Pomyślałem, że zrobisz sobie próbę zaraz przed występem.
- Jasne - odpowiedziała i ruszyła za nim ku wyjściu. Na dworze panował nie przyjemny chłód. Szli przez pełne ulice. Anastazje nagle ogarnął lęk. Nie mogła się na niczym skupić. Szli dość szybko. Modliła się w sercu o trzeźwość umysłu, o spokój, którego tak potrzebowała. Po kilkunastu minutach znaleźli się przed ogromnym budynkiem. Był to barokowy pałacyk z przecudnym dziedzińcem. Weszli do niego. Przy drzwiach była informacja, że szatnia znajduję się na piętrze -1. Weszli do środka. Znaleźli się w ogromnym holu. Pan du Barry ruszył w stronę schodów w dół. W szatni zostawili swoje rzeczy.
- Już nie pamiętam, ale gdzieś tu na -1 była salka z fortepianem. Zaraz zapytam - powiedział du Barry i zniknął na kilka minut. Po chwili wrócił i oznajmił: - Chodź za mną. Tu jest  - wskazał drzwi.

Weszli do środka. Było to pomieszczenie urządzone w dość bogatym stylu. Na środku znajdował się stary, zabytkowy fortepian. Pan du Barry usiadł na krześle przy fortepianie i zaczął grać. Anastazja zaśpiewała. Nie czuła ani piosenki ani sensu. Nie miała ducha. Pewnie Pan Sen zawładnął jej sercem. Ale doszła już tak daleko, nie mogła żyć, gdyby zmarnowała tą szansę. Musiała wziąć się w garść. Postanowiła zmusić swoje serce do uczuć. Wyłączyła mózg, a włączyła serce. Śpiewała nie przejmując się słowami, czy czystością dźwięku, lecz tym, co czuje.

Skończyła śpiewać. Pan du Barry popatrzył na zegarek.
- Za 5 minut występujesz. Głęboki wdech, wydech. Wyprostu się. Idziemy.
Szli przez piękne korytarze, tak różne od tego, do czego przywykła. Tak innych, że aż przerażających. W tym bogactwie czuła się źle i bardzo kłopotliwie; tęskniła za szarymi ścianami pokrytymi błotem ludzkich wad, obelg, porysowane kredką czasu, wypranymi w mgle mętności życia. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że pomimo przeciwności i nienawiści do tamtego miejsca, pomimo zniewag i dyskryminacji, pomimo złej opinii, buntów emocjonalistach, pomimo samotnej wojny z własnym ja i z własnym sercem, potrzebowała tego miejsca dla siebie i swojego serca. "Ciepły kont, do którego mogę zawsze powrócić. W nim ukształtowało się moje życie, moje ja, mój charakter" pomyślała Anastazja.

- Anastazja wchodzimy - odezwał się głos zaświatów.
Nawet nie wiedziała kiedy znalazła się na scenie.
- Teraz wystąpi Anastazja Leszczyńska, która wykona ...
Anastazja już nie słyszała. Stała na scenie przed mikrofonem. Z tyłu słyszała głos du Barry'ego:
- Wyprostuj się.
Usłyszała początek Vois sur ton chemin i zaczęła śpiewać:


Vois sur ton chemin

Gamins oubliés égarés
Donne leur la main
Pour les mener
Vers d'autres lendemains
Nie słyszała swojego głosu, słyszała szept serca, szept serca wychodzącego przez gardło. przechodzącego przez struny ku wolności.
Sens au coeur de la nuitL'onde d'espoirArdeur de la vieSentier de gloire
Serce już nie szeptało, śpiewało swoim taktem. Anastazja nie widziała już tłumu osób przed nią.
Bonheurs enfantins
Trop vite oubliés effacés
Une lumière dorée brille sans fin
Tout au bout du chemin
Zdawało jej się, że jest w auli, i że to kolejna próba. Nie zdawała już sobie sprawy z tego, że tyle musiała zrobić, by stać, gdzie też stoi.
Sens au coeur de la nuitL'onde d'espoirArdeur de la vieSentier de la gloire
Śpiewała,  śpiewała nabierała sił, jak kwiat na wiosnę, uzupełniała energię śpiewaniem, czerpała moc z muzyki.
Vois sur ton chemin
Gamins oubliés égarés
Donne leur la main
Pour les mener
Vers d'autres lendemains
Życie spowalnia, wycisza się, życie nie gna już, życie oddycha, to czego nie robiło od kilku lat.
Sens au coeur de la nuitL'onde d'espoirArdeur de la vieSens au coeur de la nuitAhSentier de la gloire
I świat się skończył. Koniec pieśni, koniec opowieści.

- Prosimy o drugi utwór - odezwał się metaliczny głos kobiety.
I Marzenie zabrzmiało w sali. Anastazja właśnie w ostatniej sekundzie zmieliła sens całości piosenki. Wyobraziła sobie, że jest zakochaną idiotką z bujną wyobraźnią.
Gdybym ja była słoneczkiem na niebie,
nie świeciłabym jak tylko dla ciebie.
Ani na wody, ani na lasy,
ale po wszystkie czasy
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Śpiewała z taką ilością serca, że stawało się to tak naturalne, jakby było to normalną wypowiedzą spikerki w radiu.
Ani na wody, ani na lasy,

ale po wszystkie czasy
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Koniec romantycznej idiotki.


Gdybym ja była ptaszkiem z tego gaju,nie śpiewałabym w żadnym obcym kraju.Ani na wody, ani na lasy,ale po wszystkie czasy,pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,czemuż nie mogę w ptaszka zmienić siebie?
Weszła w duszę kobiety w średnim wieku, która nie poznała nikogo, kogo by kochała. Czuła ją tak cieleśnie i tak dokładnie jak świeżego siniaka, czy pęcherz na stopie.
Ani na wody, ani na lasy,
ale po wszystkie czasy
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Gdybym ja była słoneczkiem na niebie,
nie świeciłabym jak tylko dla ciebie.
Wylądowała na planecie Ziemia. Jest godzina osiemdziesiąta czwarta minut dwieście trzy. Jesteśmy na lotnisku w świecie realnym.


***


Dlaczego czekanie musi być tak męczące? Czemu czas wlecze się jak rozjechany ślimak?



***


Siedziała koło pana du Barry'ego. Widownia zdawała się nie mieć końca.
Na scenie pojawiła się mam szczupła kobieta wraz z całym jury.
- Dziękuję Wszystkim uczestnikom za przybycie i udział w konkursie -  powiedziała kobieta. -Teraz poproszę szanowne jury o przedstawienie wyników ich obrad.

Głos zabrał mężczyzna o bardzo znajomej twarzy. W sumie także znajomej postawie:
- Więc zacznijmy od trzeciego miejsca - był to Carmelon, pan z pociągu.  - Otrzymuje Sara Merod. Zapraszamy na scenę.

Anastazja obejrzała się za siebie i zobaczyła dumną dziewczynę zdążającą na scenę z podniesioną głową. Odebrała nagrodę i dyplom i stanęła po prawej stronie sceny.

- Drugie miejsce zdobywa Olaf du Cherin i również zapraszamy go po odbiór nagrody.
Z pierwszego rzędu wybiegł wyprostowany cłapiec w garniturze. Odebrał nagrodę i stanął obok Sary.

- Pierwsze miejsce w tym konkursie zdobywa Angela Jozefir. Zapraszamy na scenę.
Gdzie z początku ukazała się się niska, pulchna dziewczynka. Weszła na scenę.

Pan du Barry popatrzył na Anastazję. Ona sama bała się powrotu. Bała się wzroku dyrektora. A jednak nic nie osiągnęła, a jednak zmarnowała czas.

- Postanowiliśmy przyznać nagrodę grand prix za niebywałą dojrzałość, niebywałą barwę, ogromną pracę. Otrzymuję ją Anastazja Leszczyńska.



poniedziałek, 16 czerwca 2014

Marzenie spełnienia.

"Dlaczego żyje. Dlaczego ona oddycha. Dlaczego nie odpięto jej od tlenu tego świata.  Dlaczego ona żyje. Dlaczego dla niej nie skończył się świat wczoraj o dwudziestej szóstej osiemdziesiąt cztery? Dlaczego nic nie dzieje się po mojej wszechwiedzącej myśli. Ja Los nie mam już żadnej kontroli nad Wami. Nie mam... Moja księga spłonęła w radościach świata. Będzie koniec. Czuję to w kościach. Nie wiedziałem, że jednak nie mam nic do powiedzenia w tym koszmarnym świecie. Wszystko jest do dupy. Zawsze wszystko odwraca się w gówno. Zawsze coś nie wyjdzie. Mam już tego dość. I jej też wyszło. Przecież miało być inaczej. Przecież miałem być panem jej losu. No przecież..."

   - Och, zamknij się! - wykrzyknęła Anastazja. Obudziła się w środku nocy. Siedziała na łóżku. Pierwszy raz od dłuższego czas nie była zdołowana przebudzeniem. Było to dziwne uczucie, ale takiego teraz potrzebowała. Nawet nie zorientowała się, że przed sekundą krzyczała na całe gardło. Na szczęście nie obudziła starej Sary. W sumie o tej kobiecie warto wspomnieć. Była bardzo stara. Jej twarz była obleczona promykiem słońca. Jej oczy były kiedyś chyba niebieskie, ale z wiekiem zmieniły kolor na sinomorki. Taki kolor kojarzy się z morzem północnym. Miała czarne włosy z pasemkami siwizny. Na twarzy było wiele zmarszczek i Anastazji przypominała mopsa. Była bardzo niska, przygarbiona, spracowana. Ale pomimo to Anastazja bardzo ją lubiła. Na prawdę, była dla niej jak surowy rodzic, ale w końcu rodzic.

Spojrzała na zegar z rozbitą szybką wiszący nad drzwiami - była piąta rano. Nie chciało jej się spać. Nie miała już żadnych książek, nie miała ochoty rysować. Leżała i patrzyła w sufit. Nagle coś ją rozbudziło: " Jeśli mam już pieniądze na wyjazd (mam, bo babki się zlitowały, ale mniejsza) to czy nie powinnam znaleźć piosenki na konkurs?" Pustka w głowie. Pusta bez dna. Co można zaśpiewać na prestiżowym konkursie we Francji po polsku? Co trzeba wziąć pod uwagę? Musi być coś zaskakującego, a jednocześnie swojskiego dla nich. Co mamy wspólnego z nimi: konstytucję w tym samym roku uchwaloną, może jakiś malarzy, czy coś, Chopina, trudny język... Wróć! Chopin?

 -Właśnie, już wiem "Marzenie".

Wybiegła z pokoju. Biegła przez korytarz, nie patrzyła co się dzieje, zapomniała, że jest piąta rano. Biegła. Chciała podzielić się tą myślą z du Barrym. I wtedy jakby spadło na nią wiadro lodowatej wody. Gdzie jest pokój du Barry'ego? Boże, przecież jest piąta rano. Nie mogła pójść ani do niego, ani do Simona. Nie wiedziała co ma zrobić. Stała na środku korytarza w spranej koszuli nocnej z staroświeckimi rękawami. Jedyne co przyszło jej do głowy było sprawdzenie w nutach pana Władka, czy nie ma "Marzenia"? Biegał z powrotem do pokoiku. Wpadała jak burza. Własnie Sara wstała.

- Dzień dobry - powiedziała i położyła się na podłodze, aby znaleźć pudełko pod łóżkiem.
- Dzień dobry - odpowiedziała z zaskoczeniem woźna. - A od kiedy wstajesz tak wcześnie? - zapytała.
- Miałam olśnienie - odparła Anastazja. Sara zmierzyła ją wzrokiem i pokiwała głową wychodząc z pokoju. 
Anastazja znalazła stare pudło. 

Otworzyła je i poczuła zapach tamtego świata. Tamtego wojennego świata. Hmm nie ma to jak rozmyślać o wschodzie słońca. Postanowiła pójść z tym pudłem do sali z fortepianem. Wzięła pudełko pod pachę i pobiegła. Nadal było cicho i mrocznie. Biegła przez pół ośrodka, aż znalazła się pod drzwiami do auli. Jak zawsze była otwarta. Drzwi zaskrzypiały i Anastazja zobaczyła wnętrze. Nic się nie zmieniło, czas nie ruszyła się tu ani o sekundę. Siadła na koślawym krześle przy fortepianie. I własnie wtedy zobaczyła, że aula ma taras. Postanowiła zobaczyć, jaki jest z niego widok. Wstała i nieuważnie strąciła pudełko z fortepianu. Wtedy zobaczyła zdjęcie całej rodziny. Matka z ojcem i między nimi ona. Łza zakręciła jej się w oku, ale nie rozpłakała się, musiała być silna. Znalazła nuty i tekst. Poszła do drzwi na taras i otworzyła je. Poranek był bardzo chłody, bo była już późna jesień. Listopad, ale w tym roku był niewątpliwie wyjątkowo ciepły. Gdy otworzyła drzwi uderzyła ją fala zimnego powietrza. Na zewnątrz był półmrok. Dopiero słońce przedzierało się leniwie gdzieś tam daleko za lina horyzontu. Wróciła do fortepianu i zaczęła grać. Potem oswoiła się już z tonacją zaczęła śpiewać:
Gdybym ja była słoneczkiem na niebie, 

nie świeciłabym jak tylko dla ciebie.

Ani na wody, ani na lasy, 
ale po wszystkie czasy 
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie, 
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Ani na wody, ani na lasy, 
ale po wszystkie czasy 
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie, 
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.

Gdybym ja była ptaszkiem z tego gaju,
nie śpiewałabym w żadnym obcym kraju.
Ani na wody, ani na lasy, 
ale po wszystkie czasy, 
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie, 
czemuż nie mogę w ptaszka zmienić siebie?
Ani na wody, ani na lasy, 
ale po wszystkie czasy 
pod twym okienkiem i tylko dla ciebie, 
gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.
Gdybym ja była słoneczkiem na niebie, 
nie świeciłabym jak tylko dla ciebie.

Ta piosenka zawsze  była dla niej w jakiś sposób słodka. Śpiewała ją jak była mała, zawsze jej marzeniem było wyrwać się z domu i być niezależną. Czy los zawsze w takich momentach musi być posłuszny?
Śpiewała jeszcze kilka razy, aż usłyszała dzwonek na lekcje. Zamurowało ją. Dlaczego czas musi tak szybko lecieć? Nie miała czasu. W koszuli nocnej biegła przez korytarze tym razem pełne ludzi. Nie oglądała się za siebie. Dobiegła do pokoju. Założyła sukienkę i wzięła do ręki trzewiczki. Pobiegła do klasy. 

Na szczęście spóźniła się tylko chwileczkę, a lekcja była z du Barrym.
- Przepraszam za spóźnienie - wysapała.

Zmierzył ją wzrokiem.
- Niech pani zostanie po lekcji.

Była historia. Wyciągnęła książkę i zaczęła czytać. Nie słuchała co pan du Barry mówi. Przeczytała kilkanaście stron i zabrzmiał dzwonek.

Podeszła do biurka.
- Masz już drugą piosenkę? - zapytał.
- Tak. "Marzenie" - odpowiedziała. - Nawet dziś ćwiczyłam.
Du Barry popatrzy na nią.
- Dobrze. Mam nadzieję, że wierz, ze konkurs jest za cztery dni.
- Co?! - nie wiedziała co powiedzieć.
- A my wyjeżdżamy za trzy, więc musimy zrobić próbę.
Anastazja wyszła z klasy nie wierząc w to co usłyszała. Z jednej strony była szczęśliwa, ale z drugiej ...

niedziela, 8 czerwca 2014

Świat się zmienia.

Od głodów.
Od pochodów.
Od złości.
Od nienawiści.
Wybaw nas Boże, nas obszarom wydanych.

Anastazja piła zioła, które kazała jej zażywać pielęgniarka. Nie były one najgorsze, więc nie robiła z tym jakiś większych problemów. Myślała tylko o utraconej szansie. Myślała o tym, że jednak przez następne miesiące pozostanie to w zamkniętej klatce bez powietrza, miłości i szczęścia. Bez życia, przyjaciół, miłości, radości. Bez miłości i miłości. Miłości ... choćby matczynej, której chyba nigdy już nie zazna. Dlaczego? Dlaczego ją zawsze spotka wszystkie nieszczęścia świata. Świat dla niej nigdy nie był słodką ciocią zza oceanu, która raz w roku przysyła paczkę ze słodyczami. Nie, dla niej matka Ziemia zawsze wybierała surowe, niezdobyte przez nikogo tereny, niezbadane, niebezpieczne, tereny śmierci, obszary syberyjskie w centralnej Europie.  Ale Anastazja nigdy się temu jakoś nie przyglądała z tej perspektywy. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Musiała być dzielna. Zawsze musiała być dzielna. Zawsze miała kogoś, dla którego nie mogła się poddać.  Czy było warto? Czy było warto przemierzać tą okrutną drogę dla nędznej pociechy... Dlaczego świat w ogóle istnieje? Dlaczego żyjemy? Po co nam to? Po co? Aby tracić wszytko na czym nam zależy...?

- Przepraszam, nie przeszkadzam?

Nagle w progu stanął pan du Barry. Był elegancko ubrany, a na jego twarzy zagościł cień jakiejś nadziei.

- Nie, nie przeszkadza pan, proszę.
- Dziękuję. Jak mniemam, że dowiedziałaś się od pana dyrektora, że nasze plany spali się na panewce. Myślałem  co by tu zrobić, aż dostałem olśnienia: jutro jest msza z okazji 100 lecia naszego ośrodka. Przyjadą sponsorzy, cała elita.
- Ale ja nie rozumiem, co ja mam z tym wspólnego  – zdziwiła się Anastazja.
- Zaśpiewasz Ave Maria na koniec mszy.
- Że co? Ale jest tylko dwadzieścia cztery godziny, nawet mniej, aby się przygotować, to nie realne...
- Dasz sobie radę, taka artystka jak Ty nie potrzebuje wiele czasu na próby, a  tak w ogóle to nauczyłaś się już jej... A więc ustalone. Zaśpiewasz akapella. Będę z Tobą siedzieć na chórze i dam Ci znak, kiedy masz zacząć. Teka możesz mieć ze sobą, nikt nie zauważy. Więc wszystko ustalone. Aha, ubierz się ładnie.

Wstał. Uśmiechnął się do Anastazji i ruszył w stronę drzwi.

- Aha, oczywiście dyrektor o tym nie wie...- powiedział i uśmiechnął się chytrze.

Anastazji spadł kamień z serca. Jest sobota, więc będzie mogła pogadać z Simonem. Będzie mogła mu opowiedzieć wszystko. I na tej myśli się skupiła. Ta myśl pchnęła ją do przodu. Energicznie wstała z krzesła wylewając na spódnice fusy po ziołach. Nie zauważając tego wybiegła z pokoju. Biegła korytarzem. Sądząc po porze wydawało jej się, że Simon będzie u siebie w sypialni chłopców. To znaczy w ich jedynej wspólnej sypialni. Biegła. Nie zatrzymała się ani na chwilę. Wiedziała, że Simon to jedyna osoba, która ją wysłucha. Już skręcała w korytarz prowadzący do sypialni, kiedy wpadała na grupę chłopaków w jej wieku i trochę starszych. Nie znała tam nikogo prócz Simona, który w tej sekundzie zaczerwienił się.

- Simon, mam do ciebie sprawę. Jak będziesz mieć czas wpadnij do parku. Cześć. – wyrzuciła z siebie Anastazja. Nie potrafiła się znaleźć w towarzystwie TYCH chłopaków. Oni byli po prostu dziwni.
Postanowiła podsłuchać kawałek ich rozmowy. Chciała wiedzieć, czy Simon nie będzie w jakiś sposób przez nią skrzywdzony. W sumie dziwnie to brzmi „skrzywdzony” przez  kolegów, a powód to gadanina nastolatki.

Stanęła za ścianą i słuchała ...
- Ej Simon w sumie masz nawet gust ta Leszczyńska jest nawet ładna – powiedział jeden z nich.
- I słyszałem, że jest inteligentna – dogadał drugi. – Ty zawsze masz szczęście. Jedyna dziewczyna u nas....
- To tylko moja przyjaciółka, choć chciałbym ...  – tu zawiesił i przyspieszył. Anastazja pobiegła ile sił w nogach na podwórko. Musiała zdążyć przed nim.

Dotarła. Nie widziała go nigdzie. Próbowała opanować oddech.  Usiadła na ławce i czekała. Simon jakoś dość długo nie nadchodził. Minuty mijały, a jego nie było widać. Anastazja myślała o tym, w co się jutro ubierze i dziękowała Bogu, jak i Klemensowi za to, że dostarczył jej ubrań.
Nagle zobaczyła Simona niosącego jakąś paczkę. Zaintrygowało ją to.

- Hej. Przyniosłem coś od mojej matki.  Podobno sama zrobiła. Może to przeżyjemy – i uśmiechnął się w jej stronę.

W pudełku były przecudne babeczki, ciasteczka i babka. Anastazja dopiero na ten widok poczuła, ze jest głodna, i że dziś jeszcze nic nie jadła. Simon pomyślał o wszystkim: miał koc, jedziecie, kupki i nawet mleko. Usiedli sobie pod drzewem i zajadali się.  Anastazja opowiedziała mu o pomyśle du Barry’ego.

- Myślisz, że się uda? – zapytała bez przekonania.
- Na pewno. Przecież masz talent.
- Nawet mnie nie słyszałeś.
- Czas to zmienić. Zaśpiewaj coś – zaproponował. Nie było w tym żartu ani kpiny.
- A co chcesz usłyszeć? – zapytała zdezorientowana Anastazja.
-Masz trenować to trenuj Ave Maria.

Anastazja wstała. Otarła twarz z okruchów i mleka. Rozejrzała się, czy nikogo nie ma – nie było, wszyscy byli na boisku po drugiej stronie szkoły. Zaczęła śpiewać:

- Ave Maria gratia plena,Dominus tecum,Benedicta tu in mulieribusEt benedictus fructus ventris tui Jesus.
Sancta Maria, sancta Maria, MariaOra pro nobis, nobis peccatoribusNunc et in hora, in hora mortis nostraeAve, Ave

Nie wiedziała kiedy skończyła śpiewać. Wszystko się zatrzymało. Cały świat wstrzymał oddech, a chyba najbardziej Simon. Wyglądał jak zahipnotyzowany. Nie mógł odciągnąć wzroku od Anastazji.
- I jak?- zapytała bez przekonania.
- I po co się głupio pytasz. Przecież wierz, że bosko. Co jak mówię prześlicznie, cudownie, najpiękniej na świecie. Musisz pojechać na ten konkurs. Musi się udać.
Rozmawiali jeszcze długo, skończyli, gdy był obiad.
Anastazja leżała w łóżku. Martwiła się o jutrzejszy dzień, o jutrzejsze wykonanie. Bała się, że wyjdzie na cudowne beztalencie i wtedy drzwi zatrzasną się na zawsze.
Anastazja zasnęła. Miała dziwny i krótki sen. Była w obłoku pary wodnej. Widziała wszystko jak przez mgłę. Ujrzała dziecko w wieku około sześciu lat stojące nad rzeką. Dziecko nic nie robiło tylko wpatrywał się w wodę. Przez jakiś czas nawet zadawało się nie oddychać i nagle popatrzyło w górę i Anastazja ujrzała samą siebie z przeszłości. Obudziła się nie rozumiejąc tego snu. Nie wiedziała, czy coś ma to znaczyć, czy tylko jej obawy przyjęły taką postać.

Nie miała czasu na niezastawianie się, bo zegar wybił dziewiąta, a zbiórka miała być za dwadzieścia minut. Ubrała jedną z sukienek od taty. Uczesała się i wybiegła na śniadanie.
Po śniadaniu cała rzeszą uczniów ruszyła w stronę małego miejscowego kościółka. Anastazja szukała wzrokiem pana du Barry’ego, ale nigdzie go nie widziała. Szła wraz z prądem uczniów, zmieszana z nimi, nieodróżnialna.

Nareszcie dotarli do kościoła. Anastazja wciąż rozglądała się. Nagle poczuła dłoń na ramieniu. To był du Barry.
- Chodź – powiedział.

Anastazja ruszyła za nim szybkim krokiem. Wbiegli na chór. Był to mały balkon, gdzie znajdowały się cztery koślawe krzesła i organy. Stary organista juz tam siedział. Pan du Barry porozmawiał z nim krótko, a on zmierzył Anastazję z zainteresowaniem.

Zaczęła się msza. Anastazja była wdzięczna Bogu, że nie widziała uczniów, dyrektora, elity. Widziała tylko sufit. Siedziała przy samej ścianie, nie chciała oglądać całego wnętrza świątyni, skupiła się na mszy. Zanim się zorientowała była już komunia. Wstała. Wiedziała, że za kilka minut musi być gotowa.

- Niech was błogosławi Bóg Wszechmogący ... – usłyszała z ust księdza.
I w tym momencie odeszła do barierki.
- Idzci ew pokoju Chrystusa!
- Bogu niech będą dzięki.

I w tyj chwili Anastazja zaczęła śpiewać:


- Ave Maria gratia plena,Dominus tecum,
I poczuła, że odpływa w krainę wiecznego szczęścia, nie widziała już nikogo. 
Benedicta tu in mulieribusEt benedictus fructus ventris tui Jesus.
Stała I śpiewała, łzy napłynęły jej do oczu I przypomniała jej się jej matka, która śpiewała tą pieśń na wszystkich ślubach w rodzinie.

Sancta Maria, sancta Maria, MariaOra pro nobis, nobis peccatoribusNunc et in hora, in hora mortis nostraeAve, Ave

Skończyła. Nawet nie zauważyła, że wszystkie oczy w kościele były skierowane na niej. Nagle wybuchała salwa oklasków. Wszyscy wstali i odwróceni w stronę chóru parzyli z podziwem i czcią na małą kilkunastoletnią dziewczynę. Pan du Barry złapał ją pod ramię i zeszli na dół. Nagle się ulotnił. Anastazja szła z tłumem. Zastanawiała się czy chłopcy też słyszeli jej wykonania, ale po minach mogła wywnioskować, że tak. Po chwili pojawił się znów pan du Barry.

- Pani hrabina chciałaby Cię poznać osobiście – powiedział. – Z tego co się zorientowałem  chce ci zafundować wyjazd do Paryża.


Anastazja była w siódmym niebie. Wiedziała, że się udało. Nawet nie przerażał jej fakt przesłuchań starych bab. Najważniejsze, że się udało.


„ Dzięki Ci Boże” – pomyślała Anastazja. – „teraz musi się udać”.  











poniedziałek, 2 czerwca 2014

Krew na murze świata.

„Świat skończy się jutro. Świat nie może przetrwać jeszcze jednego dnia. Świat jest już tak kruchy jak skorupka jajka. Świat upada, topnieje i ulatnia się w nicość. Jeśli jest tak, że jutra nie będzie, chcę znaleźć się właśnie tam, gdzie żyje się dobrze. Chcę znaleźć się w krainie obfitości, aby wykradać szczęście z rogu Amaltei. Chcę iść pod prąd i korzystać z świata, który istnieje, tak istnieje, ale po tamtej stronie życia, po tamtej stronie świta, po tej lepszej...”


Z totalnego zamyślenia wyrwał ją ponadprzeciętny huk. Rozejrzała się w koło: nikogo nie było. Była sama ze swoimi myślami, o których wie tylko Bóg.

Anastazja zorientowała się, że siedzi na łóżku u siebie w pokoju. Jest wyjątkowa cisza. Cisza, która rani uszy. Cisza tak przejmująca, aż nie do wytrzymania. Cisza oznajmująca coś złego, coś co wydarzyło się przed sekundą lub rok temu. Coś, co istnieje lub jest tylko w granicach bólu człowieka.
W tym wypadku bolesna była sama niewiedza. Niewiedza, do tego co się wydarzyło.

Anastazja wybiegła z pokoju. Ciemnym korytarzem podążała jak szybko mogła do wyjścia na dziedziniec. Po drodze snuła miliony scenariuszy tego, co własnie miało się wydarzyć lub się już wydarzyło.

Dotarła na dziedziniec. Stali tam chyba wszyscy chłopcy. Stali oni w rządzie naokoło dziedzińca i patrzyli przed siebie, inni stali też pod murem ze zmieszanymi minami. Anastazja szukała Simona, ale nie mog ła go znaleźć.

- Panno Leszczyńska! – usłyszała nagle zza pleców. – Proszę za mną.

Anastazja obejrzała się i zobaczyła dyrektora. Przestraszyła się bardzo na jego widok, ale postanowiła nie dyskutować. Poszła jak zwierze na rzeź. Dotarli do gabinetu.

- A więc tak. To co pani widziała, to pobór do wojska. Wie pani, od skończonego siedemnastego roku życia każdy obywatel musi to przejść – pozwolił sobie na ironiczny uśmiech. – Ale wezwałem panią w innej sprawie. Proszę usiąść – i pokazał stare obdarte krzesło.

Anastazja usiadła. Rozejrzała się po dość odstającym od reszty budynku  gabinecie. Pomieszczenie było urządzone w dobrym stylu, dość bogato, ale z nutką prostactwa i wiejskości. To tu perski dywan łączył się z zegarem z odpustu .

- A więc tak. Pan du Barry powiedział mi, że ma pani rzekomo talent muzyczny i pan du Barry zgłosił mi, że wysłał zgłoszenie na konkurs w Paryżu – tu pozwolił sobie na zmierzenie Anastazji z lekkim wyrazem zażenowania. – Nie wiem, czy nie ma bliżej konkursów jakiś, czy pani z wielkiego miasta nie wystarczy już prowincja.. – Tu urwał i ugryzł się w język.- Chciałem powiedzieć, że nie wyłożę na ten wyjazd ani złamanego franka. To jest biedny podmiejski  poprawczak, a nie koncert życzeń. Ja temu du Barry’emu wybiję to z głowy ...

Wybieg, pozostawiając zmieszaną Anastazję samą z sobą w pustym gabinecie. Nie wiedziała co ma teraz zrobić, żeby zrealizować swoje marzenie zgodnie z pragnieniem, ale również zgodnie z zasadami szkoły. Wiedziała, że na ojca nie ma co liczyć, bo i tak nie pójdzie na to, aby jego jedyna córunia, która i tak jest w niebezpieczeństwie, mogła pojechać przez pół kraju na własne zachcianki. Takie byłoby zdanie ojca i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale jakie byłoby stanowisko matki? Czy starałaby się ją wspierać, pomóc, czy wręcz przeciwnie – zamknęła by jej jedyne zapaćkane okienko na świat, zamknęłaby ją w starej klatce, nakleiłaby naklejkę z napisem: „ Obiekt zagrożony”? Nad tym nie wolno było Anastazji rozmyślać, gdyż jej matki w jakiś bliżej realny sposób nie było i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci... Ale czy można stamtąd wrócić na zawsze, powrócić i zapomnieć, że nie było się tu wiele dni, tygodni, miesięcy, lat ... Czy to jest w ogóle realne?

Wyszła z gabinetu. Obezwładnił ją ogromny hałas jakby z pod ziemi. Obróciła się do światła i zobaczyła Simona.

- Ile Ty w ogóle masz lat? – zapytała z dziwnym wyrazem twarzy.
- 16, a co?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Odpłynęła na bezludną wyspę. Odpłynęła na pola elizejskie. Odleciała na koniec świata, dotknęła chmur i wróciła...

- Anastazja ... słyszysz ... pomocy ... Anastazja ... mnie... nie ...

Anastazja zobaczyła najpiękniejszą rzecz na świecie. Nie wiedziała co to jest, ale wiedziała, że to osoba. Wiedziała, że musi ją dotknąć choć opuszkami palców, by stać się szczęśliwa. Stać się w pełni Anastazją, a nie jakimś dzieckiem. Wiedziała, że to zaboli, ale nie chciała z tego zrezygnować.

„Ludzie kochani mają lepiej w życiu. Ludzie miłowani mają świat na talerzu. Ludzie  ukrywani śpią na podłodze świata. Ludzie torturowani śpią na zaczerwienionych kamieniach złości i obuły. Ludzie zostawieni nie śpią w ogóle – czekają. Pilnują... Czekają na zbłąkaną duszę... Na bezcenny krzew bólu...”

Ziarenka mgły składają się w rozmytą całość cierpienia, którego jednak nie unikała... Coś ciężkiego leży na jej twarzy... Coś dotyka jej włosów... Coś zaciska dłoń na jej szyi... Nie oddycha... Umarła... Umiera w niej to, czego nie chciała znać...

- Anastazja ... wszystko w porządku... matko...jesteś blada jak ściana ...
-Nic mi nie jest – odpowiedziała. – Simon ...

- Tak? – zapytał zdyszany chłopak.
- Narysuj mi szczęście, włóż do koperty i wyślij do mnie – powiedziała i znów straciła przytomność.

Odpłynęła na tą sama wyspę, ale nie znalazła już owej rzeczy. Ból po niej przerażał ją.

- Wróciłaś – oznajmił z ogromną radością Simon siedząc na skraju łóżka, w którym leżała. Nie znała tej sali. Był to obszerny pokój z jednym oknem i ogromną liczbą obdartych łóżek. – Nic Ci nie będzie, tylko przemęczenie i nieprzyzwyczajenie do klimatu, czy coś. Tak przynajmniej mówiła pielęgniarka.
Anastazja ułożyła się w łóżku i spojrzała na Simona.

- Wierz, że Cię lubię. Będziesz moim przyjaciele po wsze czasy, jak Robinson i Piętaszek?
- Pewnie, że tak. – Wzruszył się, otarł nieświadomi łzę rękawem.
- To dobrze...


Anastazja zasnęła.

sobota, 17 maja 2014

Otwarta klatka.

             Kochać, żyć, nie umierać, a jak umierać to spełnionym...




Będzie już lepiej. Tak będzie lepiej. Musi być w końcu lepiej. Tak... będzie. Nie wiadomo jeszcze jak, ale stanie się to właśnie dziś. Tak czuje, tak myśli.

Anastazja wstała z łóżka. Nie miała dziś żadnego snu ( i chwała ci Panie!). Ubrała się w świeżą sukienkę i ruszyła do stołówki. Rozmyślała o wszystkim. O wszystkim co ją boli i rani. O wszystkim, dzięki którym jest silniejsza i w jakiś sposób lepsza. Po wizycie ojca i pierwsze lekcji dotarło do niej, że nie wszystko stracone, że jest osoba, dla której musi być dzielna, dla której nie może się poddać, nie może uciec, musi być cierpliwa i musi się powstrzymywać przed różnymi celami – jej matka. Tak matka – Katarzyna Leszczyńska z domu Chmielnicka. Matka i żona – szczęśliwa w związku kobietą, której nagle runął świat, a co najgorsze, nie wie kim jest...

Rozmyślanie zakłócił gwar w stołówce. Anastazja rzuciła okiem po obskurnym pomieszczeniu i znalazła miejsce obok Simona. Nie wiedziała, czy może  nim porozmawiać w takim tłoku, więc poprosiła go, aby poszli do ogrodu.

Przez drogę prawie się nie odzywali do siebie. Usiedli na swojej ulubionej ławce.

- Wiesz, pan du Barry uczy mnie śpiewu
- Serio ?! Ale jak, przecież to stary zgred – odpowiedział Simon.
- Dla mnie jest bardzo miły.
- Bo ty jesteś inna, jesteś ...
- No jaka? – zapytała Anastazja lekko zażenowana.
- Jesteś ... cudowna – odpowiedział i zarumienił się.
Anastazja nie wiedziała co powiedzieć, na szczęście nie musiała nic mówić,  bo właśnie odezwał się dzwonek na lekcje.
- Do przerwy – powiedział Simon i przytulił ją.
- Na razie – odpowiedziała Anastazja i poszła na matematykę.

Nudy, nudy, nudy, nudy...
Tak, dobrze trafiła matematyka z dyrektorem. Nie ma co. Rozwiązała wszystkie zadania na dziś i czytała książkę. Miała dyrektora w głębokim poważaniu.  Książka była milion razy ciekawsza od zadawanych zadań z „życia”. Miała dość wszystkiego i nie zamierzała go słuchać. Tak, zew buntowniczki, hmm albo bardziej dziewczyny z przeszłością. Nie chciało jej się nic, więc nic nie robiła.

Z pewnego rodzaju transu wybudził ją dzwonek na przerwę. Wybiegła z klasy. Miała teraz się spotkać z Simonem. Chciała się z nim spotkać, bo bardzo go lubiła i w ogóle był jedyna osobą z którą utrzymywała jakiekolwiek stosunki.

Gdy dotarła do ich ulubionej ławki Simon już tam siedział.  Na powitanie wymienili się uśmiechami. Anastazji jakoś zrobiło się lżej na duszy. Usiadła koło niego.

- Jak tam matma z dyrem? – Zapytał.
- Nie wziął mnie do tablicy, więc fajnie, skończyłam książkę. 
- Ja miałem francuski z du Barrym. Zrobił nam sprawdzian. Nic nie napisałem, a on dał mi ściągę. Serio. Nie mogłem w to uwierzyć. Jakbym nie napisał to wątpię, czy mógłbym to poprawić, a inaczej bym kiblował.
Anastazja zamknęła oczy i wygrzewała się w słońcu.
- Jesteś piękna.
Nie wiedziała, czy to jej wyobraźnia, czy jednak to Simon. Otworzyła oczy i spojrzała na niego.
- Jesteś piękna i ...ważna dla mnie. Jesteś moją przyjaciółką. Wiedz o tym.
Anastazja lekko się zmieszała, ale bardzo się ucieszyła.
- Ty też Simon jesteś  dla mnie ważny. Jesteś moim przyjacielem.
Przeszkodziłam dzwonek. Anastazja wstała, uśmiechnęła się do niego i poszła do szkoły. Miała mieć teraz wychowanie fizyczne (czego nie znosiła, bo jak można lubić wf, gdyż nie można zagrać sobie z przyjaciółką  tylko ze spoconymi wyrostkami.
Czołgała się więc powoli do swojego pokoju po strój. Otworzyła pokój , a na stoliku zobaczyła list:

Panno Leszczyńska !
Znowu będzie Pani zwolniona z lekcji z wiadomego powodu. Czekam na Panią tam, gdzie ostatnio.

A.Du Barry


Ucieszyła się, że znów będzie na lekcji śpiewu. Kochała muzykę. Kochała śpiew. Kojarzyło się jej z wszystkim co dobre i ciepłe. Naprawdę, rzecz tak mała i tak nie pozorna sprawiła, że Anastazja czuła się potrzebna i kochana.

Pobiegła więc do pana du Barry’ego, który właśnie wchodził do sali.
- Dzień dobry. Nauczona? – zapytał.
- Tak, chyba tak, śpiewałam to kiedyś.
- To dobrze, przyda się na jakąś okazję, a teraz chcę Cię o coś zapytać: czy zechciałabyś wziąć udział z konkursie w Paryżu. Rozumiem, że możesz się nie zgodzić, czy coś, ale przemyśl to jeszcze, dobrze?
- Oczywiście, że się zgadzam, pewnie nic nie wygram, ale nigdy nie byłam w Paryżu.
Anastazja nie wiedziała jak ma dziękować za powierzoną jej szansę, by choć na chwilę wyrwać się z tego gówna do lepszego świata. Tak, trzeba w to wierzyć. Trzeba, aby nie zmarnować sobie życia na dochodzeniu do wniosku, że życie to jedno wielkie błoto bez przyszłości.

- Zaśpiewałabyś jedną piosenkę po francusku, a drugą po polsku, jeśli się zgodzisz.
- Tak, tak dobry pomysł – odpowiedziała.
- To po francusku może 
"Vois Sur Ton Chemin", a drugą wybierz sobie na następne zajęcia, dobrze? Masz tu tekst – podał jej kartkę.  Usiadł przy fortepianie. – W jakiej tonacji? – zagrał dźwięk. – Może być?
- Tak, będzie dobrze.


- Vois sur ton chemin 
Gamins oubliés égarés 
Donne leur la main 
Pour les mener 
Vers d'autres lendemains 

 

 

- Dobrze, ale ten fragment delikatniej.


Więc śpiewała delikatnie, delikatniutko.  Nawet nie zdążyła się zorientować, jak skończyła śpiewać całość. W sercu było jej jakoś cieplej i wierzyła, że jest dobrze.

- Bardzo dobrze. Chyba możemy przyjąć  taką interpretację. Spróbujemy jeszcze raz?- zapytał.
- Tak, jestem gotowa – odparła i zaczęła śpiewać.
Śpiewała jeszcze kilka razy, aż zabrzmiał dzwonek.
- Leć już. Będę Cię zwalniał na wychowaniu fizycznym. Konkurs jest za trzy tygodnie, więc musisz jak najszybciej znaleźć drugi utwór.
- Dorze, postaram się. Dziękuję i do widzenia. – Anastazja wybiegła z sali i pobiegła do parku, aby spotkać się z Simonem.

Ale na ich ulubionej ławce go nie było. Był on pod szopą i bił się z jakiś wyrośniętym chłopcem. Anastazja bała się podejść, ale chciała mu jakoś pomóc. Na szczęście bójka w miarę szybko się zakończyła, gdyż nieopodal szopy znalazł się jeden z wychowawców starszej klasy.
- Cześc, co Ty tu robisz? – zapytał zmieszany Simon.
- Czekam na Ciebię- odpowiedziała. – Po co się biłeś?
- Obraził moja matkę.