sobota, 17 maja 2014

Otwarta klatka.

             Kochać, żyć, nie umierać, a jak umierać to spełnionym...




Będzie już lepiej. Tak będzie lepiej. Musi być w końcu lepiej. Tak... będzie. Nie wiadomo jeszcze jak, ale stanie się to właśnie dziś. Tak czuje, tak myśli.

Anastazja wstała z łóżka. Nie miała dziś żadnego snu ( i chwała ci Panie!). Ubrała się w świeżą sukienkę i ruszyła do stołówki. Rozmyślała o wszystkim. O wszystkim co ją boli i rani. O wszystkim, dzięki którym jest silniejsza i w jakiś sposób lepsza. Po wizycie ojca i pierwsze lekcji dotarło do niej, że nie wszystko stracone, że jest osoba, dla której musi być dzielna, dla której nie może się poddać, nie może uciec, musi być cierpliwa i musi się powstrzymywać przed różnymi celami – jej matka. Tak matka – Katarzyna Leszczyńska z domu Chmielnicka. Matka i żona – szczęśliwa w związku kobietą, której nagle runął świat, a co najgorsze, nie wie kim jest...

Rozmyślanie zakłócił gwar w stołówce. Anastazja rzuciła okiem po obskurnym pomieszczeniu i znalazła miejsce obok Simona. Nie wiedziała, czy może  nim porozmawiać w takim tłoku, więc poprosiła go, aby poszli do ogrodu.

Przez drogę prawie się nie odzywali do siebie. Usiedli na swojej ulubionej ławce.

- Wiesz, pan du Barry uczy mnie śpiewu
- Serio ?! Ale jak, przecież to stary zgred – odpowiedział Simon.
- Dla mnie jest bardzo miły.
- Bo ty jesteś inna, jesteś ...
- No jaka? – zapytała Anastazja lekko zażenowana.
- Jesteś ... cudowna – odpowiedział i zarumienił się.
Anastazja nie wiedziała co powiedzieć, na szczęście nie musiała nic mówić,  bo właśnie odezwał się dzwonek na lekcje.
- Do przerwy – powiedział Simon i przytulił ją.
- Na razie – odpowiedziała Anastazja i poszła na matematykę.

Nudy, nudy, nudy, nudy...
Tak, dobrze trafiła matematyka z dyrektorem. Nie ma co. Rozwiązała wszystkie zadania na dziś i czytała książkę. Miała dyrektora w głębokim poważaniu.  Książka była milion razy ciekawsza od zadawanych zadań z „życia”. Miała dość wszystkiego i nie zamierzała go słuchać. Tak, zew buntowniczki, hmm albo bardziej dziewczyny z przeszłością. Nie chciało jej się nic, więc nic nie robiła.

Z pewnego rodzaju transu wybudził ją dzwonek na przerwę. Wybiegła z klasy. Miała teraz się spotkać z Simonem. Chciała się z nim spotkać, bo bardzo go lubiła i w ogóle był jedyna osobą z którą utrzymywała jakiekolwiek stosunki.

Gdy dotarła do ich ulubionej ławki Simon już tam siedział.  Na powitanie wymienili się uśmiechami. Anastazji jakoś zrobiło się lżej na duszy. Usiadła koło niego.

- Jak tam matma z dyrem? – Zapytał.
- Nie wziął mnie do tablicy, więc fajnie, skończyłam książkę. 
- Ja miałem francuski z du Barrym. Zrobił nam sprawdzian. Nic nie napisałem, a on dał mi ściągę. Serio. Nie mogłem w to uwierzyć. Jakbym nie napisał to wątpię, czy mógłbym to poprawić, a inaczej bym kiblował.
Anastazja zamknęła oczy i wygrzewała się w słońcu.
- Jesteś piękna.
Nie wiedziała, czy to jej wyobraźnia, czy jednak to Simon. Otworzyła oczy i spojrzała na niego.
- Jesteś piękna i ...ważna dla mnie. Jesteś moją przyjaciółką. Wiedz o tym.
Anastazja lekko się zmieszała, ale bardzo się ucieszyła.
- Ty też Simon jesteś  dla mnie ważny. Jesteś moim przyjacielem.
Przeszkodziłam dzwonek. Anastazja wstała, uśmiechnęła się do niego i poszła do szkoły. Miała mieć teraz wychowanie fizyczne (czego nie znosiła, bo jak można lubić wf, gdyż nie można zagrać sobie z przyjaciółką  tylko ze spoconymi wyrostkami.
Czołgała się więc powoli do swojego pokoju po strój. Otworzyła pokój , a na stoliku zobaczyła list:

Panno Leszczyńska !
Znowu będzie Pani zwolniona z lekcji z wiadomego powodu. Czekam na Panią tam, gdzie ostatnio.

A.Du Barry


Ucieszyła się, że znów będzie na lekcji śpiewu. Kochała muzykę. Kochała śpiew. Kojarzyło się jej z wszystkim co dobre i ciepłe. Naprawdę, rzecz tak mała i tak nie pozorna sprawiła, że Anastazja czuła się potrzebna i kochana.

Pobiegła więc do pana du Barry’ego, który właśnie wchodził do sali.
- Dzień dobry. Nauczona? – zapytał.
- Tak, chyba tak, śpiewałam to kiedyś.
- To dobrze, przyda się na jakąś okazję, a teraz chcę Cię o coś zapytać: czy zechciałabyś wziąć udział z konkursie w Paryżu. Rozumiem, że możesz się nie zgodzić, czy coś, ale przemyśl to jeszcze, dobrze?
- Oczywiście, że się zgadzam, pewnie nic nie wygram, ale nigdy nie byłam w Paryżu.
Anastazja nie wiedziała jak ma dziękować za powierzoną jej szansę, by choć na chwilę wyrwać się z tego gówna do lepszego świata. Tak, trzeba w to wierzyć. Trzeba, aby nie zmarnować sobie życia na dochodzeniu do wniosku, że życie to jedno wielkie błoto bez przyszłości.

- Zaśpiewałabyś jedną piosenkę po francusku, a drugą po polsku, jeśli się zgodzisz.
- Tak, tak dobry pomysł – odpowiedziała.
- To po francusku może 
"Vois Sur Ton Chemin", a drugą wybierz sobie na następne zajęcia, dobrze? Masz tu tekst – podał jej kartkę.  Usiadł przy fortepianie. – W jakiej tonacji? – zagrał dźwięk. – Może być?
- Tak, będzie dobrze.


- Vois sur ton chemin 
Gamins oubliés égarés 
Donne leur la main 
Pour les mener 
Vers d'autres lendemains 

 

 

- Dobrze, ale ten fragment delikatniej.


Więc śpiewała delikatnie, delikatniutko.  Nawet nie zdążyła się zorientować, jak skończyła śpiewać całość. W sercu było jej jakoś cieplej i wierzyła, że jest dobrze.

- Bardzo dobrze. Chyba możemy przyjąć  taką interpretację. Spróbujemy jeszcze raz?- zapytał.
- Tak, jestem gotowa – odparła i zaczęła śpiewać.
Śpiewała jeszcze kilka razy, aż zabrzmiał dzwonek.
- Leć już. Będę Cię zwalniał na wychowaniu fizycznym. Konkurs jest za trzy tygodnie, więc musisz jak najszybciej znaleźć drugi utwór.
- Dorze, postaram się. Dziękuję i do widzenia. – Anastazja wybiegła z sali i pobiegła do parku, aby spotkać się z Simonem.

Ale na ich ulubionej ławce go nie było. Był on pod szopą i bił się z jakiś wyrośniętym chłopcem. Anastazja bała się podejść, ale chciała mu jakoś pomóc. Na szczęście bójka w miarę szybko się zakończyła, gdyż nieopodal szopy znalazł się jeden z wychowawców starszej klasy.
- Cześc, co Ty tu robisz? – zapytał zmieszany Simon.
- Czekam na Ciebię- odpowiedziała. – Po co się biłeś?
- Obraził moja matkę.







czwartek, 8 maja 2014

Ziarno plonu.

Lecąc w dół nie zapomnij o twardej głowie głowa musi uratować Cię przed samym sobą... przed sobą i sercem...


Matka nigdy nie może się od tak przyśnić. Przez tyle lat nic i nagle... to musiało tak się skończyć. Anastazja pogodziła się z losem i siedziała na mokrej trawie już sama. Bez nikogo. Czuła się nie tyle samotna, jak po prostu porzucona jak pomięta kartka papieru na losy złośliwej aury.Nie wiedziała po co żyć. Ojciec jej nie chce... Matka ( i to jest najgorsze) nawet nie wie o jej istnieniu! Wie, że to nie jej wina.. ale to nadal boli. Nie pomaga w tej chwili nic. Chciałaby uciec stąd do... ale ona nie ma dokąd. Nie ma rodziny, nie ma przyjaciół. Dziecko terroryzowanie wojną i śmiercią. Ocalona dziwnym trafem...
Nie może o tym myśleć. Otarła łzy skrawkiem sukienki i poszła w kierunku szkoły, by tam znów nie być częściom jakiejś społeczności, a odmienną istotą potrzebująca wody i tlenu. Więc szła w stronę szkoły i rozmyślała o swoich dziecinnych planach na życie, planach szczęśliwych, wręcz bajkowych i to nie pomogło. Zdała sobie sprawy, że jej kilkunastoletnie życie chyba już nie ma sensu. W jej głowie był czysty mętlik i nie mogła tego ogarnąć. Strach. Tak, tak tylko to było w niej. Strach przed następną karą, strach przed matką, która jej nie pamięta, strach przed kolegami... Musiała coś zrobić. Musiała.
Weszła do szkoły. Była akurat lekcja matematyki z dyrektorem, więc nie bardzo się spieszyła. Jakoś nie bardzo za nim przepadała. Był dla niej jakiś dziwny... nie chodzi o to, że był zły, czy wredny, ale po prostu był nijaki. Nijakość, w pewnym względzie, jest gorsza od niechęci, nienawiści... Lepiej wiedzieć, że jest się czyimś wrogiem, niż nie wiedzieć, kim dla osoby, z którą się przebywa. 
Własnie weszła na korytarz prowadzący do klasy, gdy nagle jej drogę zastąpił du Barry.
- Panno Leszczyńska, proszę za mną, Jest pani zwolniona z matematyki.
Anastazja w pełnym zmieszaniu nie wiedziała co o tym ma sądzić, a przede wszystkim zastanawiała się, co ma na sumieniu. Ale chwileczkę, jeśliby coś przeskrobała to czy nie prowadziłby jej właśnie do dyrektora? Nie wiedziała co o tym sadzić.

Dotarli pod jedną z opuszczonych sali. Pan du Barry wpuścił ją co środka bez słowa. Pomieszczenie wyglądało na jakąś bardzo stara aulę. Ciemne zasłony spowiły okna, wszędzie roztaczały się hektolitry kuchu. W rogu stał fortepian, a za nim znajdowała się ogromna scena. 

- A więc zaczynamy, panno Leszczyńska. Może zaczniemy od rozśpiewania się...
A więc to dziś Anastazja miała zacząć śpiewać? W jej duszy odezwał się duch wyniosłości i dumy.
Zaczęła śpiewać gamę, domisolmi, i wiele innych. Po kilku minutach pan du Barry z nie małym zalęknieniem zapytał:

- Mogłabyś zaśpiewać coś z Polski?

Anastazja długo się zastanawiała, aż wreszcie zaśpiewała:
Warszawo ma, o Warszawo ma 

Wciąż płaczę, gdy ciebie zobaczę 
Warszawo, Warszawo ma.

Przed oczami zobaczyła całe swoje młodziutkie życie wśród gruzów.


Tam w gettcie głód

I nędza i chłód
I gorsza od głodu, od chłodu tęsknota
Warszawo ma.
Łzy napływały jej go oczów i oderwała się od ziemi. Oderwała się od rzeczywistości.


Warszawo ma

Patrz w oku mym łza
Bo nie wiem czy jeszcze zobaczę cię jutro
Warszawo ma.
Nie obchodzi jej już co pan du Barry będzie o niej myśleć, nie chowała łez...


Warszawo ma, o Warszawo ma

Wciąż płaczę, gdy ciebie zobaczę
Warszawo, Warszawo ma.
Warszawo ma,
Patrz w oku mym łza.
Bo nie wiem czy jeszcze zobaczę cię jutro
Warszawo ma.
Zrobiło się cicho. Anastazja ukrytkiem otarła łzy tamtego świata i spojrzała na pana du Barry'ego. Ku jej ogromnemu zdziwieniu wychowawca nie kry łez, wręcz przeciwnie, uśmiechnął się i powiedział:

- O czym to było?
- O naszej Warszawie, naszej stolicy w ruinie.
- Śpiewaj coś jeszcze.

Anastazja otarła resztę łez i zaczęła:

Rozkwitały pąki białych róż,
Wróć, Jasieńku, z tej wojenki już,Wróć, ucałuj, jak za dawnych lat,Dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat.


I łzy znowu bez uprzedzenia za panoszyły się na jej twarzy...


Kładłam ci ja idącemu w bój,

Białą różę na karabin twój,
Nimeś odszedł, mój Jasieńku,stąd,
Nimeś próg przestąpił, kwiat na ziemi zwiądł.


Ponad stepem nieprzejrzana mgła,

Wiatr w burzanach cichuteńko łka.
Przyszła zima, opadł róży kwiat,
Poszedł w świat Jasieńko, zginął za nim ślad.


Już przekwitły pąki białych róż

Przeszło lato jesień zima już
Cóż ci teraz dam, Jasieńku, hej,
Gdy z wojenki wrócisz do dziewczyny swej.


Zaczęła się chwiać...

Hej, dziewczyn,o ułan w boju padł

Choć mu dałaś białej róży kwiat,
Czy nieszczery był twej dłoni dar
Czy też może wygasł twego serca żar.


W pustym polu zimny wicher dmie,

Już nie wróci twój Jasieńko, nie,
Śmierć okrutna zbiera krwawy łup
Zakopali Jasia twego w ciemny grób.
Rozszlochała się na dobre...


Jasieńkowi nic nie trzeba już,
Bo mu kwitną pąki białych róż,
pod jarem, gdzie w wojence padł,
Wyrósł na mogile białej róży kwiat.

Pan du Barry po dłuższej chwili powiedział:
- Musisz nauczyć mnie polskiego. A znasz coś po francusku?
- Tak.

Na jednym oddechu zaśpiewała:


Vois sur ton chemin

Gamins oubliés égarés 

 Donne leur la main 

Pour les mener
 Vers d'autres lendemains 

                                                     Bonheurs enfantins                                                  Trop vite oubliés effacés                                            Une lumière dorée brille sans fin                                                 Tout au bout du chemin

                                                 Vois sur ton chemin                                               Gamins oubliés égarés                                                 Donne leur la main                                                   Pour les mener

                                           Vers d'autres lendemains                                           Sens au coeur de la nuit                                      L'onde d'espoirArdeur de la vie                                          Sens au coeur de la nuit                                           AhSentier de la gloire 
- I ty naprawdę przez tyle lat nie ćwiczyłaś głosu? - zapytał.
- To znaczy troszkę z panem Władkiem, ale tylko troszkę, żeby Niemcy nie słyszeli.
- Przygotowałem dla ciebie taki utwór. Do następnego razu przejrzej to - podał jej plik nut. - A teraz idź może do ogrodu, czy gdzieś, za kilka minut będzie koniec lekcji.
Odwrócił się i wyszedł.
- Panie du Barry! - zawołała Anastazja. Wychowawca odwrócił się. - Panie du Barry, dziękuję.
Nauczyciel popatrzy w jej głęboki oczy i chyba bojąc się w nich utonąć skierował wzrok w sufit, pokiwał głową i wyszedł zostawiając Anastazję w pustym pokoju.
Anastazja podeszła do fortepianu. Ile lat minęło od ostatniego spotkania?
Ujrzała palce fortepianu i odpłynęła...
Utwór pana du okazał się "Ave Marią" Bacha. Znała go bardzo dobrze. Przeznaczenie?






Niepojęte.

Szczęście jest czymś ulotnym, które trwa tylko przez trzydzieści skradzionych sekund

Anastazja przez cały dzień nie mogła dojść do siebie. Zamiast kary ... ale właściwie co to ma być? Lekcje ... śpiewu? W poprawczaku? To nie jest normalne. Ale nie chciała o tym myśleć. Lepiej uwierzyć, że w końcu nadeszły lepsze chwile. Tak, tej wersji chciała się trzymać... To sprawiało, że czuła się mniej obco w miejscu, który musi traktować jak dom. Świat po tej stronie lustra nie jest taki piękny i cudowny. Świta nie jest wcale dobroduszną niańką pielęgnującą dzieci z miłości, ale  jest wyrodna matka porzucającą dziecko na progu cudzego domu ... jeden kłopot mniej ...
Świat kręcił się w koło zawsze i zawsze tak pozostanie, ale tej nocy zdawało się, że gdzieś mu się spieszy. Głowa Anastazji sprawiała wrażanie ciężkiego boksu  z dziwnymi rzeczami, bez celu rzuconych w nieładzie gdzie popadnie. Myśli ja nękały ... ale nie mogła ich ogarnąć... nie wiedziała o czym myśli i co czuje ... nie wiedziała, gdzie jest i co robi ... Wstała. Napiła się wody. Przeszło.
Rano jak co dzień wstała i ubrała się do szkoły. Poprawka... do sali, w której nudziła się i czytała książki. Tak. to była całość edukacji.
Już wchodziła na korytarz prowadzący do klas, gdy nagle odezwał się znajomy głos:
- Ale dziś lekcji nie ma.
To był Simon. Anastazji jakoś zrobiło się cieplej na sercu. Polubiła go i tyle. Był chyba najnormalniejszym chłopakiem w tym ośrodku.
- Dziś odwiedzają nas starzy. Matka zawsze przywozi mi ciasta, to może byśmy ... to znaczy, może pójdziemy do parku  urządzimy sobie ... wyżerkę - dodał z lekkim uśmiechem.
- Ach.. tak z przyjemnością - odparła Anastazja. - Dla mnie to dzień wolny. Moi rodzice nie wiedzą, że tu jestem.. oni nie wiedzą, że żyję...- urwała. Nie wiedziała, że to tak zaboli. W myślach pogodziła się już z tym.. ale czy do końca... ?
Przełknęła ślinę powstrzymując łzę. Uśmiechnęła się.
- A, w takim razie, gdzie mamy iść?
- Do stołówki. Tam przychodzą rodzice. Idziemy potem do parku, czasem nawet za mur.
- A co ja będę robić?
- Nie wiem, ale na pewno nie będziesz się nudzić. Paru chłopaków  to sieroty i z nimi sobie posiedzisz. Może to nie jest tak wyborowe towarzystwo jak ja - roześmiała się. - Ale lepsze to niż nic.
Szli nadal razem do stołówki. Anastazja nie lubiła tego pomieszczenia. Była to obskurna sień z ogromną ilością starych przedmiotów. Kilka obdrapanych stołów w komplecie do wybrakowanych krzeseł, szaro-brązowe serwety z tłustym plamami...
Usiedli razem przy jednym stole . Kilka osób odwróciło głowę i puściło kilka dennych komentarzy o zakochanej parze, ale gdy starsi zobaczyli Simona, młodym się dostało.
Wszedł pan du Barry.
- Dziś ja odpowiadam za wizyty.  Wasi rodzice zaraz przyjadą, ale postanowiłem, żebyście przywitali ich przed szkołą. A więc wychodzimy ze szkoły.
Nikomu nie chciało się ruszyć. Choć pogoda była cudowna nikomu nie kwapiło się sterczeć i gapić na matki z tobołami, ojców z surowymi minami.. Ale chcąc czy nie chcąc powlekli się ku wyjściu. Pan du Barry ustawił ich według wzrostu, a Anastazja stała dokładnie przed Simonem.
Własnie, gdy wychowawca skończył ich ustawiać zaczęli napływać "goście". Kilu małych rzuciło się w objęcia matek, a tak konkretniej do licznych paczek i prezentów. Każda matka szukała zapalczywie swojej pociechy. Trwało to jakiś czas, aż uwagę wszystkich przykuł samochód wjeżdżający na plac szkolny. Nagle ze szkoły wybiegł dyrektor i popędził do samochodu czekając, aż ktoś z niego wysiądzie. Drzwiczki otworzył szofer i w parku pod szkołą stanął wysoki przystojny mężczyzna  w średnim wieku ubrany dość bogato. Anastazje zamurowało. Nagle stała się najszczęśliwszą osobą pod słońcem, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Stała i gapiła się w owego mężczyznę.
- Dzień dobry panu, w czym możemy służyć? - zapytał dyrektor z mina zdezorientowanego dziecka.
- Przyjechałem tu do swojego dziecka -  odpowiedział mężczyzna.
- Tak? - nie kryjąc zdumnienia odpowiedział nauczyciel.
- Tak, przyjechałem do Anastazji. Podobno tu jest, taką dostałem informację.
- Ach... tak panna Leszczyńska... Tak jest... oczywiście.....
Pan Leszczyński pospieszył  do drzwi, przy których stała oniemiała Anastazja.
- Ala jak .. jak ty mnie tu...
- Pan Władysław mi pomógł. To dobry człowiek, ale ty mów, mów co się z Tobą działo przez ten czas.... Przejdźmy się może ...
Poszli wzdłuż alejki. Anastazja opowiedziała wszystko o swoim losie i o poniewierce.
- To straszne...
- A co się z Wami działo?
- Nie udało się nam uciec, to znaczy mieliśmy wypadek i zginęło wiele osób, powiedziano nam, ze nie żyjesz, a mama... straciła pamięć. To znaczy dopiero pół roku temu, też w wypadku, ale mniejsza z tym. Nic nie pamięta, ani ciebie, ani mnie... to jest potworne.. i nie możesz jej odwiedzić... Szukają osób uczestniczących w powstaniu... łączników... nawet tu. Są wszędzie. Nic nie można zrobić.
- Ale ja tak tylko na chwile do mamy.....
- Nie teraz skarbie, jak sytuacja się uspokoi. Wtedy będzie lepszy moment. Uwierz. A na razie bądź tu. Tu jesteś najbezpieczniejsza.
- Ale mama... ja ... mama... muszę....
- Mama nie chciałaby Cię narażać. Ona chciałaby dla ciebie jak najlepiej. Uwierz. I am dla ciebie trochę ubrać, książek, słodyczy... Klemens przyniesie Ci za chwilę ...pamiętasz Klemensa?
Jak mogła zapomnieć osoby, która zawsze była blisko i zawsze pomagała w złych chwilach. Był to służący w ich domu, ale był to ktoś dla Anastazji bliski - to był przyjaciel.  Z nim zabawa zawsze była udana, a przekąska zawsze pyszna. Powinien zostać nauczycielem, miał podejście do dzieci.
- Ja już muszę iść. nie mogę zostawić mamy. Musze z nią być. Może coś jej się przypomni...
Pocałował córkę w czoło i ruszył ku samochodowi.
- Panienka wybaczy ...
Przed nią stał Klemens. Ten stary, poczciwy Klemens. Trochę straszy Klemens. Trochę bardziej srebrny, trochę bardziej pomarszczony, ale ciągle Klemens.
- Klemens! Mój kochany Klemens! Ja dobrze Cię widzieć.
Nie rozmawiali, bo czas naglił. Mężczyzna oddał jej rzeczy i uśmiechnął się miło.
- Do widzenia, panience.
- Do widzenia, Klemens - odpowiedział, gdy wsiadali do samochodu.
Czekała na Simona. Patrzyła na chmury. Marzyła o spotkaniu z matką.
- Fajny stary - powiedział Simon.
Anastazja nie odpowiedziała tylko razem poszli na polankę i pod drzewem objadali się przyszłościami od ojca i od matki Simona. Rozmawiali. Dużo. O wszystkim. Od tak....Tak najlepiej się rozumieli.
Anastazja zrozumiała, że znalazła pokrewną duszę i nie jest sama. Czas leczy rany, ale lepiej je leczyć wśród przyjaciół, a nie wrogów ...

Sprane prześcieradło.

Jesteś silna na ile potrafisz się podnieść ...
.... Jesteś silna na ile przeżyjesz

Następnego dnia wróciło wszystko ... Wróciła szara codzienność... Szare jak sprane prześcieradło. Pierwszy raz od jakiegoś czasu miała sen. Śniło jej się, że spada z ogromnego budynku, ale było to cudowne uczucie. Spadając łapała małe iskierki. Leciała tak przez długi czas i nagle zobaczyła twarz matki.
Tego się chyba bała. Bała się tego najbardziej na świecie. Świat by nie istniał bez niej.... Nie widziała jej przez kilka lat... Nie zapomniała o niej nigdy... Nie zapomniała przez te wszystkie lata... Boli...
Anastazja otarła łzę i ruszyła na śniadanie. Na korytarzu było tłoczno.
Gdy weszła do stołówki nie było żadnego wolnego miejsca, więc usiadła na samym końcu obok starszego od niej chłopca. Nie patrzyła się na niego, ale on  nie spuszczał z niej spojrzenia. Anastazja nie wytrzymała:
- Możesz przestać!?
- Yyy .. tak jasne ... - zaczerwienił się chłopak.
Anastazji zrobiło się dziwnie.
- Przepraszam .... - wyjąkała. - A tak w ogóle jestem Anastazja.
- Wiem - odpowiedział.- Wszyscy wiedzą. Nie jesteś tu za karę, ciekawe ....
Nie dokończył. Rozbrzmiał dzwonek. Lawina chłopców wolnym monotonnym krokiem sunęła w stronę klas. Anastazja szła tą chmarą.
Doszli w końcu do sali lekcyjnej. Wszedł du Barry.
- Panna Leszczyńska zostanie po lekcjach - powiedział nauczyciel.
Po klasie przeleciał głośny pomruk. Anastazja miała świadomość,  po co ja wzywa.
- Dziś będziemy uczyć się czym jest sztuka. Zaczniemy od rysunku. Anastazja - krzyknął pan du Barry. - Rozdaj kartki i ołówki.
Anastazja chwyciła pomoce i ruszyła maratonem przez klasę.
Ze wszystkich stron słyszała  dzikie pogwizdywania, wzdrygania się z obrzydzenia. Czuć było smród tanich papierosów.
Postanowiła rysować tak, jak w czasach dobrych, w czasach świetnych, które były oddalone od niej o miliony lat świetlnych... i to najbardziej bolało.
Postanowiła namalować utwór. Namalować to, co grało w jej duszy, ale czy potrafiła to robić?  bo jak można zmaterializować lęk ... cierpienie ... rozpacz ... tęsknotę .... brak zrozumienia ...
Była cisza.
To znaczy w głowie Anastazji. Perfekcyjne skupienie było tak mocne, że aż namacalne. To jaj pomogło. Wiedziała, że musi wylać to na papier, bo nie ma sił o tym mówić, a jeśli się tego nie pozbędzie ... nie wiedziała, co się stanie, nie wiedziała, co będzie z nią za kilka minut. Taka była prawda.
- Teraz może, Olaf, pozbieraj prace- powiedział du Barry.
Anastazja dopiero zdała sobie sprawy, że jej uczucia przelane na papier będą oglądane, bezczeszczone, zdzierane bezwstydnym wzrokom recydywistów bez przyszłości.. ale czy ona nie jest jedna z nich? Czyż nie siedzi miedzy nimi, czy nie staje się taka jak oni, czy nie zdaje sobie z tego sprawy? Może i zdaje, ale nie dopuszcza tej myśli ...
- Dajesz, czy nie? ile mam czekać? - był to głos Olafa. Znała już go. Opryskliwy nerwus, w sumie, jak większość tu.
- Tak, proszę - powiedziała.
Nauczyciel rozwiesił prace na tablicy. Anastazja starała się nie patrzeć na swój rysunek, przeglądała wszystkie, jeden za drugim ...
W większości były to  czołgi, wulgarne "ozdobne" hasła propagandy ...
- A więc tak, chwiałbym omówić wszystkie Wasze prace. A więc zacznijmy od początku - tu wskazał na pracę pierwszą od lewej. -  Tu widzimy czołg. Co przez to chciał wyrazić artysta? - zapytał wychowawca.
- Że wojna jeszcze trwa. Jeśliby nie  trwała to nie kisilibyśmy w więzieniu - zakrzyczał pewien chłopiec.
Pan du Barry nie odpowiedział na zaczepkę.
- A na tym obrazku ... - urwał. Wpatrywał się na rysunek Anastazji. - Kto to narysował? - Zapytał po chwili milczenia.
- Ja... - powiedziała Anastazja.
- Więc yhmmm co chciałaś przez to  wyrazić? -zapytał.
Rysunek przedstawiał krwawą scenę. Przedstawiał Niemca strzelającego do Żydów.  Choć Anastazja dostała tylko trzy kredki: czerwoną, niebieską i czarną, udało jej się przedstawić ból i nienawiść.
- A co? Źle narysowane? Dawno nie rysowałam, ale moja matka uczyła mnie rysunku  ...- głos utkwił w gardle.
- Nie, nie broń Boże, genialna praca, tylko .... dlaczego narysowałaś Żyda i Niemca?
- W Warszawie było to na porządku dziennym ... Nie udało się ... Większość poniosła śmierć...
Nie odpowiedział.
Rozbrzmiał dzwonek. Chłopcy wybiegli z klasy ... Anastazja poczołgała się do katedry.
- Chciałem z Tobą porozmawiać o tym, co stało się ostatnio...
- Nie rozumieniem - wyjąkała.
- O Twoim talencie. O twoim głosie. O tym, że śpiewasz jak anioł.
Anastazję zatkał. Nie wiedziała, czy świat nagle zmienił przyspieszenie, czy ona zastygła na wieki ...
- Postanowiłem pomóc go rozwinąć, jeśli chcesz... Kiedyś nauczałem w domach śpiewu, więc mogę Ci pomóc - zaproponował.
Anastazja nie oprzytomniała. Nie wiedziała co powiedzieć.
- Ale ja Cię nie zmuszam ...
- Ależ oczywiście, ze się zgadzam ! To cudowne...

Ziarno odzyskane.

Świat jest podły, świat nieczułym jest, świat staje się nie zdawać sprawy, z tego co się stało ... Nigdy nie będzie dobrze ....

Anastazja wróciła na lekcje. Cały czas zastanawiała się, co teraz pan du Barry robi z JEJ nutami. Czy już je spalił, czy pokazał je dyrektorowi.. ale przecież to, co najcenniejsze spoczywa pod łóżkiem, nie ma co się przejmować.
Ostatnia lekcja. Ostatnie męki w dusznej klasie z półgłówkami. Matematyka na poziome ośmiolatka. Anastazja wyciągnęła książkę i zaczęła czytać. Z zamyślenia wyrwał ja dzwonek. Spakowała rzeczy i postanowiła wyjść do parku.
Park szkolny wydawał się bardzo stary, ale i też bardzo zaniedbany. Zarośnięte ścieżki prowadzące do obskurnych budynków gospodarczych obstawione były po obu stronach koślawymi ławkami z wybrakowanymi deskami.
Właśnie na jeden z nich usiadła Anastazja. Siedziała i wpatrywała się w wysoki mur okalający teren zakładu. Marzyła, o lepszej sytuacji ciesząc się z obecnej.
- Mogę się dosiąść?
- Yyy.. tak, proszę - był to wyskoki, przystojny chłopak o rok starszy od Anastazji, choć chodzący do jej klasy. Był przywódcą buntów, wszech lubianym kolegą.
- Słyszałem, że przyjechałaś tu nie za karę. W sumie trzyma to się kupy... nigdy do nas nie przydzielono dziewczyny...  Jesteś naszym dobrym duchem. Tak przynajmniej mówią, że to jakiś znak.
- Aha. No w sumie to lepsze niż wygrażanie mi i przypominanie, ze nie można tu trafić bez winy.
- A tak w ogóle jestem Simon - zaczerwienił się. - I możesz na mnie liczyć. Tu nie jest łatwo, albo masz kogoś znajomego, który cie ochroni, albo leżysz... - znów się zaczerwienił.
- Dzięki -odpowiedziała.
Rozmawiali jeszcze chwilę o nowym nauczycielu, aż nagle...
- Panno Leszczyńska! - głos należał do pana dyrektora.
- Tak, panie dyrektorze?- zapytała Anastazja.
- Doszły mnie słuch, ze kpi panna z naszego Napoleona. Więc, aby panienka lepiej poznała zasługi naszego cesarza ma panienka szlaban dziś wieczorem. Będzie panienka prała pościel SAMA - tu pozwolił sobie na ohydny uśmiech wykrzywiający jego twarz w okropny grymas. - To chyba nie powinno być trudne. Żegnam panienkę.
A więc Anastazja stawiła się wieczorem do pralni, gdzie czekała na nią góra prania, drewniana staroświecka balia i tarka. Ruszyła do pracy. Nie myślała co robi. Myślała tylko o nutach.
Po kilku godzinach pracy, z nudów przyszło jej do głowy, że może coś zaśpiewa. Przed wojną bywała w oprze a najbardziej zapamiętała operę Cramen,. Obejrzała się za siebie, czy nikogo nie ma i zaczęła śpiewać ulubiony fragment ...
L'amour est un oiseau rebelle
que nul ne peut apprivoiser,
et c'est bien en vain qu'on l'appelle,
A jej głos zabrzmiał jak dawniej - słodko, czysto, głęboko ...
s'il lui convient de refuser!
Rien n'y fait, menace ou prière,
l'un parle bien, l'autre se tait;
I wiedziała, ze jej troski zniknęły i żałowała, ze nie zrobiła tego przedtem...
et c'est l'autre que je préfère,
il n'a rien dit, mais il me plaît.
L'amour! l'amour! l'amour! l'amour!
I zapomniała, ze znajduje się w zapyziałej dziurze, w poprawczaku...
L'amour est enfant de Bohême,
il n'a jamais, jamais connu de loi,
si tu ne m'aimes pas, je t'aime,
si je t'aime, prends garde à toi!
I zaczęła tańczyć ...
Si tu ne m'aimes pas,
si tu ne m'aimes pas, je t'aime!
Mais si je t'aime ...
Coś upadło... W drzwiach stał pan du Barry. Parzył się w nią swym spojrzeniem nie z tego świata.
- Ja tu .... sprzątać mi kazali ... nie ... to... tylko sobie.. - Anastazja stała w poplamionej sukience i patrzyła błagalnie na wychowawcę.
- Gdzie się nauczyłaś śpiewać?
- Co? - Anastazję zamurowało.
- Pytam, gdzie się nauczyłaś śpiewać?
- Miałam kiedyś nauczycielkę w Polsce przed wojną, ale ...
- Może już wybiła godzina, żebyś wyrzuciła to z siebie ?
- Chyba tak - odpowiedziała. - A więc moja rodzina jest, to znaczy była starą rodzina szlachecką, maja mają jakąś tam ciotką była żona Napoleona I. Mój tata był uczonym, wykładał historię na uniwersytecie, ja miała wszystko, czego pragnęłam - miałam lekcję fortepianu, śpiewu, łaciny, francuskiego... ale wybuchła woja... uciekliśmy do Francji, ale postanowiliśmy wrócić. Mama postanowiła. Ona była prawdziwą patriotką. Mieszkaliśmy nadal w Warszawie. To było okropne... aż do 43 r. Musieliśmy uciekać pociągiem do Francji, ale ja nie zdążyłam na pociąg i zostałam w Polsce. Miałam nie całe 12 lat i całą Warszawę do obrony... tak to sobie tłumaczyłam - płakała. - Potem spotkałam Żyda,  który uciekł z Getta. Mieszkałam z nim na strychu jakiegoś niemieckiego budynku... bałam się strasznie. Żyd był bardzo dobry dla mnie. Dawał mi jedzenie, jak tylko coś znalazł. Był bardzo wykształcony, znał kilka języków i uczył mnie angielskiego. Miał na inie Władek. Mieszkałam z nim rok. Później uciekliśmy. Ja postanowiłam wstąpić do Szarych Szeregów. Walczyłam w powstaniu. Byłam łączniczką. Udało mi się ocalić te kartki, małą dziewczynkę, dwa niemowlęcia i kilka zwierząt. Po wojnie błąkałam się po Warszawie. Postanowiłam odszukać rodziców. Maiłam tylko rower. Wzięłam przedwojenne dokumenty mamy i postanowiłam pojechać do Francji, by ich znaleźć. Jakim cudem przeszłam przez granice. Dotarłam po wielu dniach tułaczki, spania w lasach, stodołach, u dobrych ludzi (od których dostawałam odzież, chleb i pieniądze) dotarłam do Paryża, później dowiedziałam się, że moi rodzicie nigdy nie trafili do Francji. Wtedy wysłałam list do pana Władka. Dał mi adres, gdzie (jeśli przeżyje) zamieszka po wojnie. Odpisał. Napisał, że załatwił mi jakieś miejsce we francuskim poprawczaku, i że to tylko na rok, później przyjedzie i zabierze mnie do Polski ... -zaczęła płakać. -  I będę w domu.
Ulżyło jej. Ulżyło. Teraz, kiedy szła już do pokoju Sarah, wiedziała, ze dobrze zrobiła. Wiedziała, że pan du Barry nie jest taki, jakiego go sobie wyobrażała. teraz będzie lepiej.

Uśpiony krzyk.

Chodź. Poproszę Cię o nowe życie u boku ludzi których kocham. Ofiarujesz mi to? Czy Ty, wielki Pan Los odczuwa ludzkie przywary, niechęci do życia? Nie Pan Los nie wie nic o życiu... Życie to dla niego wielka tajemnica, której zgłębienie kosztuje zbyt wiele energii. Lepiej jest tak jak jest. Beznadziejność popycha beznadziejność. Zostań tu i śpij nieświadomy swej głupoty i braku życia. Śpij, niech Cie nic nigdy nie obudzi. Teraz śpij, ZAWSZE śpij.

I właśnie tak Anastazja znalazła się w poprawczaku. Nadszedł pierwszy dzień nauki. Anastazja wyszła z pokoju Sary. Szła obskurnym korytarzem, który przypominał jej tylko jedno - wojnę. Korytarze szare, które życie piją jak Rosjanie wódkę, czy Niemcy piwo. Życie płynie inaczej w takich miejscach. Tu nie ma dnia, nie ma nocy. Nie ma wiosny, nie ma zimy. Jest tylko jakiś dziwny strach przed czym, czego nie ma.

- Za co Cię przysłali? - zapytał jeden z chłopców wyrywając Anastazję z toku myśli.
- Słucham? Za nic mnie nie przysłali. - odpowiedziała panicznie..
- Dobra, ale tu nie przysyłają za nic... - nie dokończył, bo Anastazji już nie było.
Szła dalej korytarzem starając się znaleźć odpowiednią klasę. Weszła do jakiejś. Siedziało tam około trzydziestu chłopców w jej wieku, lub starszych. Pobiegła na samą górę do ostatniej ławki. Usiadła obok okna. Wyciągnęła książkę do matematyki, szkicownik i książki do czytania. 
Do klasy dziarskim krokiem wszedł nauczyciel. 

- Dzień dobry wszystkim. Nazywam się Armand du Barry i jestem nowym wychowawcą tej placówki. No więc dobrze, najpierw sprawdzimy obecność. Arquien Bruno.
- Jest - zdało się słyszeć potwierdzenie obecności.
- Clermont Lucas !
- Jestem - odparł wzywany.

Wychowawca sprawdził już prawie listę, gdy dostrzegł dopisane pospiesznie ze skreśleniem i licznymi poprawieniami nazwisko, które początkowo uznał za kleks.

- Leszczyńska Anastazja - krzyknął du Barry.
- Obecna- odpowiedziała dziewczyna. 
- Skąd pochodzisz moje dziecko?- Zapytał uprzejmie nauczyciel.
- Z Polski. Mieszkałam w Warszawie przed wojną, choć moi rodzice .... - tu głos jej się złamał. Nie mogła określić nawet dlaczego? Przecież jeszcze kilka tygodni temu mówiła o nich każdemu, kogo spotkała. Co się stało?

Pan du Barry widząc stan Anastazji nie nalegał na kontynuowanie odpowiedzi. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że wszystkiej oczy w kasie są skierowane na nią, tylko na nią i na jej oczy.  Przeraziła się i nie wiedząc co zrobić otworzyła swój szkicownik i zaczęła przeglądać kartki. Wychowawca widząc, że to ją uspokoiło, nie zwrócił jej uwagi.

- Więc zaczniemy od czegoś prostego - profesor otworzył książkę i przepisał równanie. Poprosił któregoś z uczniów.
Anastazja w tym czasie czytała nowele Prusa, jedną z nielicznych książek jakie ocalały w trakcje wojny. Czytała z zapartym tchem. Przeniosła się w inny wymiar. Życie stanęło w miejscu, a litery stały się rzeczywistością. 

- ... po raz piąty panna Anastazja jest proszona do tablicy - zdawał się słyszeć głos gdzieś w oddali, gdzieś gdzie tak naprawdę niczego nigdy nie było, ale coś chciało, żeby jednak tam iść. Anastazja wyrwała się z pewnego rodzaju transu.

- Tak, panie profesorze? Coś pan mówił do mnie? - nie zdając sobie w wypowiadanych słów odpowiedziała Anastazja. 
- Tak, przykład czeka na panienkę, ale jeśli to zbyt wiele, to chyba jeden wieczór kary będzie odpowiedniejszy. Proszę zostać po lekcjach. A teraz zapraszam do tablicy.

Przed Anastazją widniało równianie na poziomie podstawówki. Rozwiązała je migiem, ale pan du Barry już przygotował następne, tym razem niesamowicie skomplikowane. Postanowiła nie tracić głowy i pokazać na co ją stać. Podpaść w pierwszym dniu nauki? Rzecz wykonalna, ale KARA w pierwszym dniu? Trzeba jej szczęścia i braku taktu. Nie mogła pokazać słabości również na tym polu. Poszukała wszystkich informacji, które mogą być jej niezbędne. Wysiliła wszystkie szare komórki w jednym celu - pokazania, że nie jest tempom dziewczynką ze wsi. Ona nie utożsamiała się z bandą półgłówków.

- To wszystko? - zapytał z niechęcią du Barry.
- Zadaje się, że tak, panie profesorze.
- Czyli tak to widzisz?
- Tak, panie profesorze - starała się nie pokazywać żadnych wyrazów niepewności.

- No, powiedzmy, że masz rację. Siadaj, a po dzwonku proszę podejść do biurka.

Anastazja prawie biegiem ruszyła w stronę swojej ławki. Usiadła i do końca lekcji zastanawiała się, za co spotka ją ciągle taki los. Całe życie pod górkę. Urodzona pod pechową gwiazdą. Urodzona bez czepka czyli silniejsza? Nie, bardziej podatna na ból, zło, które przyciąga jak magnez. Ciągle pod najbardziej stromą górę życia. Ciągle wiatr w oczy. Ale jakoś się tak działo, że nigdy nie było łez spowodowanych swoim losem. Zawsze dotyczyły innych. Zawsze to oni byli na pierwszym planie.