niedziela, 8 czerwca 2014

Świat się zmienia.

Od głodów.
Od pochodów.
Od złości.
Od nienawiści.
Wybaw nas Boże, nas obszarom wydanych.

Anastazja piła zioła, które kazała jej zażywać pielęgniarka. Nie były one najgorsze, więc nie robiła z tym jakiś większych problemów. Myślała tylko o utraconej szansie. Myślała o tym, że jednak przez następne miesiące pozostanie to w zamkniętej klatce bez powietrza, miłości i szczęścia. Bez życia, przyjaciół, miłości, radości. Bez miłości i miłości. Miłości ... choćby matczynej, której chyba nigdy już nie zazna. Dlaczego? Dlaczego ją zawsze spotka wszystkie nieszczęścia świata. Świat dla niej nigdy nie był słodką ciocią zza oceanu, która raz w roku przysyła paczkę ze słodyczami. Nie, dla niej matka Ziemia zawsze wybierała surowe, niezdobyte przez nikogo tereny, niezbadane, niebezpieczne, tereny śmierci, obszary syberyjskie w centralnej Europie.  Ale Anastazja nigdy się temu jakoś nie przyglądała z tej perspektywy. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Musiała być dzielna. Zawsze musiała być dzielna. Zawsze miała kogoś, dla którego nie mogła się poddać.  Czy było warto? Czy było warto przemierzać tą okrutną drogę dla nędznej pociechy... Dlaczego świat w ogóle istnieje? Dlaczego żyjemy? Po co nam to? Po co? Aby tracić wszytko na czym nam zależy...?

- Przepraszam, nie przeszkadzam?

Nagle w progu stanął pan du Barry. Był elegancko ubrany, a na jego twarzy zagościł cień jakiejś nadziei.

- Nie, nie przeszkadza pan, proszę.
- Dziękuję. Jak mniemam, że dowiedziałaś się od pana dyrektora, że nasze plany spali się na panewce. Myślałem  co by tu zrobić, aż dostałem olśnienia: jutro jest msza z okazji 100 lecia naszego ośrodka. Przyjadą sponsorzy, cała elita.
- Ale ja nie rozumiem, co ja mam z tym wspólnego  – zdziwiła się Anastazja.
- Zaśpiewasz Ave Maria na koniec mszy.
- Że co? Ale jest tylko dwadzieścia cztery godziny, nawet mniej, aby się przygotować, to nie realne...
- Dasz sobie radę, taka artystka jak Ty nie potrzebuje wiele czasu na próby, a  tak w ogóle to nauczyłaś się już jej... A więc ustalone. Zaśpiewasz akapella. Będę z Tobą siedzieć na chórze i dam Ci znak, kiedy masz zacząć. Teka możesz mieć ze sobą, nikt nie zauważy. Więc wszystko ustalone. Aha, ubierz się ładnie.

Wstał. Uśmiechnął się do Anastazji i ruszył w stronę drzwi.

- Aha, oczywiście dyrektor o tym nie wie...- powiedział i uśmiechnął się chytrze.

Anastazji spadł kamień z serca. Jest sobota, więc będzie mogła pogadać z Simonem. Będzie mogła mu opowiedzieć wszystko. I na tej myśli się skupiła. Ta myśl pchnęła ją do przodu. Energicznie wstała z krzesła wylewając na spódnice fusy po ziołach. Nie zauważając tego wybiegła z pokoju. Biegła korytarzem. Sądząc po porze wydawało jej się, że Simon będzie u siebie w sypialni chłopców. To znaczy w ich jedynej wspólnej sypialni. Biegła. Nie zatrzymała się ani na chwilę. Wiedziała, że Simon to jedyna osoba, która ją wysłucha. Już skręcała w korytarz prowadzący do sypialni, kiedy wpadała na grupę chłopaków w jej wieku i trochę starszych. Nie znała tam nikogo prócz Simona, który w tej sekundzie zaczerwienił się.

- Simon, mam do ciebie sprawę. Jak będziesz mieć czas wpadnij do parku. Cześć. – wyrzuciła z siebie Anastazja. Nie potrafiła się znaleźć w towarzystwie TYCH chłopaków. Oni byli po prostu dziwni.
Postanowiła podsłuchać kawałek ich rozmowy. Chciała wiedzieć, czy Simon nie będzie w jakiś sposób przez nią skrzywdzony. W sumie dziwnie to brzmi „skrzywdzony” przez  kolegów, a powód to gadanina nastolatki.

Stanęła za ścianą i słuchała ...
- Ej Simon w sumie masz nawet gust ta Leszczyńska jest nawet ładna – powiedział jeden z nich.
- I słyszałem, że jest inteligentna – dogadał drugi. – Ty zawsze masz szczęście. Jedyna dziewczyna u nas....
- To tylko moja przyjaciółka, choć chciałbym ...  – tu zawiesił i przyspieszył. Anastazja pobiegła ile sił w nogach na podwórko. Musiała zdążyć przed nim.

Dotarła. Nie widziała go nigdzie. Próbowała opanować oddech.  Usiadła na ławce i czekała. Simon jakoś dość długo nie nadchodził. Minuty mijały, a jego nie było widać. Anastazja myślała o tym, w co się jutro ubierze i dziękowała Bogu, jak i Klemensowi za to, że dostarczył jej ubrań.
Nagle zobaczyła Simona niosącego jakąś paczkę. Zaintrygowało ją to.

- Hej. Przyniosłem coś od mojej matki.  Podobno sama zrobiła. Może to przeżyjemy – i uśmiechnął się w jej stronę.

W pudełku były przecudne babeczki, ciasteczka i babka. Anastazja dopiero na ten widok poczuła, ze jest głodna, i że dziś jeszcze nic nie jadła. Simon pomyślał o wszystkim: miał koc, jedziecie, kupki i nawet mleko. Usiedli sobie pod drzewem i zajadali się.  Anastazja opowiedziała mu o pomyśle du Barry’ego.

- Myślisz, że się uda? – zapytała bez przekonania.
- Na pewno. Przecież masz talent.
- Nawet mnie nie słyszałeś.
- Czas to zmienić. Zaśpiewaj coś – zaproponował. Nie było w tym żartu ani kpiny.
- A co chcesz usłyszeć? – zapytała zdezorientowana Anastazja.
-Masz trenować to trenuj Ave Maria.

Anastazja wstała. Otarła twarz z okruchów i mleka. Rozejrzała się, czy nikogo nie ma – nie było, wszyscy byli na boisku po drugiej stronie szkoły. Zaczęła śpiewać:

- Ave Maria gratia plena,Dominus tecum,Benedicta tu in mulieribusEt benedictus fructus ventris tui Jesus.
Sancta Maria, sancta Maria, MariaOra pro nobis, nobis peccatoribusNunc et in hora, in hora mortis nostraeAve, Ave

Nie wiedziała kiedy skończyła śpiewać. Wszystko się zatrzymało. Cały świat wstrzymał oddech, a chyba najbardziej Simon. Wyglądał jak zahipnotyzowany. Nie mógł odciągnąć wzroku od Anastazji.
- I jak?- zapytała bez przekonania.
- I po co się głupio pytasz. Przecież wierz, że bosko. Co jak mówię prześlicznie, cudownie, najpiękniej na świecie. Musisz pojechać na ten konkurs. Musi się udać.
Rozmawiali jeszcze długo, skończyli, gdy był obiad.
Anastazja leżała w łóżku. Martwiła się o jutrzejszy dzień, o jutrzejsze wykonanie. Bała się, że wyjdzie na cudowne beztalencie i wtedy drzwi zatrzasną się na zawsze.
Anastazja zasnęła. Miała dziwny i krótki sen. Była w obłoku pary wodnej. Widziała wszystko jak przez mgłę. Ujrzała dziecko w wieku około sześciu lat stojące nad rzeką. Dziecko nic nie robiło tylko wpatrywał się w wodę. Przez jakiś czas nawet zadawało się nie oddychać i nagle popatrzyło w górę i Anastazja ujrzała samą siebie z przeszłości. Obudziła się nie rozumiejąc tego snu. Nie wiedziała, czy coś ma to znaczyć, czy tylko jej obawy przyjęły taką postać.

Nie miała czasu na niezastawianie się, bo zegar wybił dziewiąta, a zbiórka miała być za dwadzieścia minut. Ubrała jedną z sukienek od taty. Uczesała się i wybiegła na śniadanie.
Po śniadaniu cała rzeszą uczniów ruszyła w stronę małego miejscowego kościółka. Anastazja szukała wzrokiem pana du Barry’ego, ale nigdzie go nie widziała. Szła wraz z prądem uczniów, zmieszana z nimi, nieodróżnialna.

Nareszcie dotarli do kościoła. Anastazja wciąż rozglądała się. Nagle poczuła dłoń na ramieniu. To był du Barry.
- Chodź – powiedział.

Anastazja ruszyła za nim szybkim krokiem. Wbiegli na chór. Był to mały balkon, gdzie znajdowały się cztery koślawe krzesła i organy. Stary organista juz tam siedział. Pan du Barry porozmawiał z nim krótko, a on zmierzył Anastazję z zainteresowaniem.

Zaczęła się msza. Anastazja była wdzięczna Bogu, że nie widziała uczniów, dyrektora, elity. Widziała tylko sufit. Siedziała przy samej ścianie, nie chciała oglądać całego wnętrza świątyni, skupiła się na mszy. Zanim się zorientowała była już komunia. Wstała. Wiedziała, że za kilka minut musi być gotowa.

- Niech was błogosławi Bóg Wszechmogący ... – usłyszała z ust księdza.
I w tym momencie odeszła do barierki.
- Idzci ew pokoju Chrystusa!
- Bogu niech będą dzięki.

I w tyj chwili Anastazja zaczęła śpiewać:


- Ave Maria gratia plena,Dominus tecum,
I poczuła, że odpływa w krainę wiecznego szczęścia, nie widziała już nikogo. 
Benedicta tu in mulieribusEt benedictus fructus ventris tui Jesus.
Stała I śpiewała, łzy napłynęły jej do oczu I przypomniała jej się jej matka, która śpiewała tą pieśń na wszystkich ślubach w rodzinie.

Sancta Maria, sancta Maria, MariaOra pro nobis, nobis peccatoribusNunc et in hora, in hora mortis nostraeAve, Ave

Skończyła. Nawet nie zauważyła, że wszystkie oczy w kościele były skierowane na niej. Nagle wybuchała salwa oklasków. Wszyscy wstali i odwróceni w stronę chóru parzyli z podziwem i czcią na małą kilkunastoletnią dziewczynę. Pan du Barry złapał ją pod ramię i zeszli na dół. Nagle się ulotnił. Anastazja szła z tłumem. Zastanawiała się czy chłopcy też słyszeli jej wykonania, ale po minach mogła wywnioskować, że tak. Po chwili pojawił się znów pan du Barry.

- Pani hrabina chciałaby Cię poznać osobiście – powiedział. – Z tego co się zorientowałem  chce ci zafundować wyjazd do Paryża.


Anastazja była w siódmym niebie. Wiedziała, że się udało. Nawet nie przerażał jej fakt przesłuchań starych bab. Najważniejsze, że się udało.


„ Dzięki Ci Boże” – pomyślała Anastazja. – „teraz musi się udać”.  











3 komentarze:

  1. Pięknie :* Wspaniały styl, strasznie wzruszające :3 Czekam na więcej :*
    I zapraszam na mojego bloga http://wyslemycisedeszhogwartu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeny *-* boskie jest to co piszesz :* żałuję, że nie mam takiego talentu. Czekam na kolejne notatki ^-^ pozdrawiam i życzę weny :)
    J.M. :*

    OdpowiedzUsuń