poniedziałek, 2 czerwca 2014

Krew na murze świata.

„Świat skończy się jutro. Świat nie może przetrwać jeszcze jednego dnia. Świat jest już tak kruchy jak skorupka jajka. Świat upada, topnieje i ulatnia się w nicość. Jeśli jest tak, że jutra nie będzie, chcę znaleźć się właśnie tam, gdzie żyje się dobrze. Chcę znaleźć się w krainie obfitości, aby wykradać szczęście z rogu Amaltei. Chcę iść pod prąd i korzystać z świata, który istnieje, tak istnieje, ale po tamtej stronie życia, po tamtej stronie świta, po tej lepszej...”


Z totalnego zamyślenia wyrwał ją ponadprzeciętny huk. Rozejrzała się w koło: nikogo nie było. Była sama ze swoimi myślami, o których wie tylko Bóg.

Anastazja zorientowała się, że siedzi na łóżku u siebie w pokoju. Jest wyjątkowa cisza. Cisza, która rani uszy. Cisza tak przejmująca, aż nie do wytrzymania. Cisza oznajmująca coś złego, coś co wydarzyło się przed sekundą lub rok temu. Coś, co istnieje lub jest tylko w granicach bólu człowieka.
W tym wypadku bolesna była sama niewiedza. Niewiedza, do tego co się wydarzyło.

Anastazja wybiegła z pokoju. Ciemnym korytarzem podążała jak szybko mogła do wyjścia na dziedziniec. Po drodze snuła miliony scenariuszy tego, co własnie miało się wydarzyć lub się już wydarzyło.

Dotarła na dziedziniec. Stali tam chyba wszyscy chłopcy. Stali oni w rządzie naokoło dziedzińca i patrzyli przed siebie, inni stali też pod murem ze zmieszanymi minami. Anastazja szukała Simona, ale nie mog ła go znaleźć.

- Panno Leszczyńska! – usłyszała nagle zza pleców. – Proszę za mną.

Anastazja obejrzała się i zobaczyła dyrektora. Przestraszyła się bardzo na jego widok, ale postanowiła nie dyskutować. Poszła jak zwierze na rzeź. Dotarli do gabinetu.

- A więc tak. To co pani widziała, to pobór do wojska. Wie pani, od skończonego siedemnastego roku życia każdy obywatel musi to przejść – pozwolił sobie na ironiczny uśmiech. – Ale wezwałem panią w innej sprawie. Proszę usiąść – i pokazał stare obdarte krzesło.

Anastazja usiadła. Rozejrzała się po dość odstającym od reszty budynku  gabinecie. Pomieszczenie było urządzone w dobrym stylu, dość bogato, ale z nutką prostactwa i wiejskości. To tu perski dywan łączył się z zegarem z odpustu .

- A więc tak. Pan du Barry powiedział mi, że ma pani rzekomo talent muzyczny i pan du Barry zgłosił mi, że wysłał zgłoszenie na konkurs w Paryżu – tu pozwolił sobie na zmierzenie Anastazji z lekkim wyrazem zażenowania. – Nie wiem, czy nie ma bliżej konkursów jakiś, czy pani z wielkiego miasta nie wystarczy już prowincja.. – Tu urwał i ugryzł się w język.- Chciałem powiedzieć, że nie wyłożę na ten wyjazd ani złamanego franka. To jest biedny podmiejski  poprawczak, a nie koncert życzeń. Ja temu du Barry’emu wybiję to z głowy ...

Wybieg, pozostawiając zmieszaną Anastazję samą z sobą w pustym gabinecie. Nie wiedziała co ma teraz zrobić, żeby zrealizować swoje marzenie zgodnie z pragnieniem, ale również zgodnie z zasadami szkoły. Wiedziała, że na ojca nie ma co liczyć, bo i tak nie pójdzie na to, aby jego jedyna córunia, która i tak jest w niebezpieczeństwie, mogła pojechać przez pół kraju na własne zachcianki. Takie byłoby zdanie ojca i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale jakie byłoby stanowisko matki? Czy starałaby się ją wspierać, pomóc, czy wręcz przeciwnie – zamknęła by jej jedyne zapaćkane okienko na świat, zamknęłaby ją w starej klatce, nakleiłaby naklejkę z napisem: „ Obiekt zagrożony”? Nad tym nie wolno było Anastazji rozmyślać, gdyż jej matki w jakiś bliżej realny sposób nie było i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci... Ale czy można stamtąd wrócić na zawsze, powrócić i zapomnieć, że nie było się tu wiele dni, tygodni, miesięcy, lat ... Czy to jest w ogóle realne?

Wyszła z gabinetu. Obezwładnił ją ogromny hałas jakby z pod ziemi. Obróciła się do światła i zobaczyła Simona.

- Ile Ty w ogóle masz lat? – zapytała z dziwnym wyrazem twarzy.
- 16, a co?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Odpłynęła na bezludną wyspę. Odpłynęła na pola elizejskie. Odleciała na koniec świata, dotknęła chmur i wróciła...

- Anastazja ... słyszysz ... pomocy ... Anastazja ... mnie... nie ...

Anastazja zobaczyła najpiękniejszą rzecz na świecie. Nie wiedziała co to jest, ale wiedziała, że to osoba. Wiedziała, że musi ją dotknąć choć opuszkami palców, by stać się szczęśliwa. Stać się w pełni Anastazją, a nie jakimś dzieckiem. Wiedziała, że to zaboli, ale nie chciała z tego zrezygnować.

„Ludzie kochani mają lepiej w życiu. Ludzie miłowani mają świat na talerzu. Ludzie  ukrywani śpią na podłodze świata. Ludzie torturowani śpią na zaczerwienionych kamieniach złości i obuły. Ludzie zostawieni nie śpią w ogóle – czekają. Pilnują... Czekają na zbłąkaną duszę... Na bezcenny krzew bólu...”

Ziarenka mgły składają się w rozmytą całość cierpienia, którego jednak nie unikała... Coś ciężkiego leży na jej twarzy... Coś dotyka jej włosów... Coś zaciska dłoń na jej szyi... Nie oddycha... Umarła... Umiera w niej to, czego nie chciała znać...

- Anastazja ... wszystko w porządku... matko...jesteś blada jak ściana ...
-Nic mi nie jest – odpowiedziała. – Simon ...

- Tak? – zapytał zdyszany chłopak.
- Narysuj mi szczęście, włóż do koperty i wyślij do mnie – powiedziała i znów straciła przytomność.

Odpłynęła na tą sama wyspę, ale nie znalazła już owej rzeczy. Ból po niej przerażał ją.

- Wróciłaś – oznajmił z ogromną radością Simon siedząc na skraju łóżka, w którym leżała. Nie znała tej sali. Był to obszerny pokój z jednym oknem i ogromną liczbą obdartych łóżek. – Nic Ci nie będzie, tylko przemęczenie i nieprzyzwyczajenie do klimatu, czy coś. Tak przynajmniej mówiła pielęgniarka.
Anastazja ułożyła się w łóżku i spojrzała na Simona.

- Wierz, że Cię lubię. Będziesz moim przyjaciele po wsze czasy, jak Robinson i Piętaszek?
- Pewnie, że tak. – Wzruszył się, otarł nieświadomi łzę rękawem.
- To dobrze...


Anastazja zasnęła.

2 komentarze:

  1. Super, piękne, wspaniałe i w ogóle! Cudowne! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział! Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach w komentarzu na moim blogu?
    ( dramione-right-here-waiting-for-you.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń