czwartek, 8 maja 2014

Ziarno plonu.

Lecąc w dół nie zapomnij o twardej głowie głowa musi uratować Cię przed samym sobą... przed sobą i sercem...


Matka nigdy nie może się od tak przyśnić. Przez tyle lat nic i nagle... to musiało tak się skończyć. Anastazja pogodziła się z losem i siedziała na mokrej trawie już sama. Bez nikogo. Czuła się nie tyle samotna, jak po prostu porzucona jak pomięta kartka papieru na losy złośliwej aury.Nie wiedziała po co żyć. Ojciec jej nie chce... Matka ( i to jest najgorsze) nawet nie wie o jej istnieniu! Wie, że to nie jej wina.. ale to nadal boli. Nie pomaga w tej chwili nic. Chciałaby uciec stąd do... ale ona nie ma dokąd. Nie ma rodziny, nie ma przyjaciół. Dziecko terroryzowanie wojną i śmiercią. Ocalona dziwnym trafem...
Nie może o tym myśleć. Otarła łzy skrawkiem sukienki i poszła w kierunku szkoły, by tam znów nie być częściom jakiejś społeczności, a odmienną istotą potrzebująca wody i tlenu. Więc szła w stronę szkoły i rozmyślała o swoich dziecinnych planach na życie, planach szczęśliwych, wręcz bajkowych i to nie pomogło. Zdała sobie sprawy, że jej kilkunastoletnie życie chyba już nie ma sensu. W jej głowie był czysty mętlik i nie mogła tego ogarnąć. Strach. Tak, tak tylko to było w niej. Strach przed następną karą, strach przed matką, która jej nie pamięta, strach przed kolegami... Musiała coś zrobić. Musiała.
Weszła do szkoły. Była akurat lekcja matematyki z dyrektorem, więc nie bardzo się spieszyła. Jakoś nie bardzo za nim przepadała. Był dla niej jakiś dziwny... nie chodzi o to, że był zły, czy wredny, ale po prostu był nijaki. Nijakość, w pewnym względzie, jest gorsza od niechęci, nienawiści... Lepiej wiedzieć, że jest się czyimś wrogiem, niż nie wiedzieć, kim dla osoby, z którą się przebywa. 
Własnie weszła na korytarz prowadzący do klasy, gdy nagle jej drogę zastąpił du Barry.
- Panno Leszczyńska, proszę za mną, Jest pani zwolniona z matematyki.
Anastazja w pełnym zmieszaniu nie wiedziała co o tym ma sądzić, a przede wszystkim zastanawiała się, co ma na sumieniu. Ale chwileczkę, jeśliby coś przeskrobała to czy nie prowadziłby jej właśnie do dyrektora? Nie wiedziała co o tym sadzić.

Dotarli pod jedną z opuszczonych sali. Pan du Barry wpuścił ją co środka bez słowa. Pomieszczenie wyglądało na jakąś bardzo stara aulę. Ciemne zasłony spowiły okna, wszędzie roztaczały się hektolitry kuchu. W rogu stał fortepian, a za nim znajdowała się ogromna scena. 

- A więc zaczynamy, panno Leszczyńska. Może zaczniemy od rozśpiewania się...
A więc to dziś Anastazja miała zacząć śpiewać? W jej duszy odezwał się duch wyniosłości i dumy.
Zaczęła śpiewać gamę, domisolmi, i wiele innych. Po kilku minutach pan du Barry z nie małym zalęknieniem zapytał:

- Mogłabyś zaśpiewać coś z Polski?

Anastazja długo się zastanawiała, aż wreszcie zaśpiewała:
Warszawo ma, o Warszawo ma 

Wciąż płaczę, gdy ciebie zobaczę 
Warszawo, Warszawo ma.

Przed oczami zobaczyła całe swoje młodziutkie życie wśród gruzów.


Tam w gettcie głód

I nędza i chłód
I gorsza od głodu, od chłodu tęsknota
Warszawo ma.
Łzy napływały jej go oczów i oderwała się od ziemi. Oderwała się od rzeczywistości.


Warszawo ma

Patrz w oku mym łza
Bo nie wiem czy jeszcze zobaczę cię jutro
Warszawo ma.
Nie obchodzi jej już co pan du Barry będzie o niej myśleć, nie chowała łez...


Warszawo ma, o Warszawo ma

Wciąż płaczę, gdy ciebie zobaczę
Warszawo, Warszawo ma.
Warszawo ma,
Patrz w oku mym łza.
Bo nie wiem czy jeszcze zobaczę cię jutro
Warszawo ma.
Zrobiło się cicho. Anastazja ukrytkiem otarła łzy tamtego świata i spojrzała na pana du Barry'ego. Ku jej ogromnemu zdziwieniu wychowawca nie kry łez, wręcz przeciwnie, uśmiechnął się i powiedział:

- O czym to było?
- O naszej Warszawie, naszej stolicy w ruinie.
- Śpiewaj coś jeszcze.

Anastazja otarła resztę łez i zaczęła:

Rozkwitały pąki białych róż,
Wróć, Jasieńku, z tej wojenki już,Wróć, ucałuj, jak za dawnych lat,Dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat.


I łzy znowu bez uprzedzenia za panoszyły się na jej twarzy...


Kładłam ci ja idącemu w bój,

Białą różę na karabin twój,
Nimeś odszedł, mój Jasieńku,stąd,
Nimeś próg przestąpił, kwiat na ziemi zwiądł.


Ponad stepem nieprzejrzana mgła,

Wiatr w burzanach cichuteńko łka.
Przyszła zima, opadł róży kwiat,
Poszedł w świat Jasieńko, zginął za nim ślad.


Już przekwitły pąki białych róż

Przeszło lato jesień zima już
Cóż ci teraz dam, Jasieńku, hej,
Gdy z wojenki wrócisz do dziewczyny swej.


Zaczęła się chwiać...

Hej, dziewczyn,o ułan w boju padł

Choć mu dałaś białej róży kwiat,
Czy nieszczery był twej dłoni dar
Czy też może wygasł twego serca żar.


W pustym polu zimny wicher dmie,

Już nie wróci twój Jasieńko, nie,
Śmierć okrutna zbiera krwawy łup
Zakopali Jasia twego w ciemny grób.
Rozszlochała się na dobre...


Jasieńkowi nic nie trzeba już,
Bo mu kwitną pąki białych róż,
pod jarem, gdzie w wojence padł,
Wyrósł na mogile białej róży kwiat.

Pan du Barry po dłuższej chwili powiedział:
- Musisz nauczyć mnie polskiego. A znasz coś po francusku?
- Tak.

Na jednym oddechu zaśpiewała:


Vois sur ton chemin

Gamins oubliés égarés 

 Donne leur la main 

Pour les mener
 Vers d'autres lendemains 

                                                     Bonheurs enfantins                                                  Trop vite oubliés effacés                                            Une lumière dorée brille sans fin                                                 Tout au bout du chemin

                                                 Vois sur ton chemin                                               Gamins oubliés égarés                                                 Donne leur la main                                                   Pour les mener

                                           Vers d'autres lendemains                                           Sens au coeur de la nuit                                      L'onde d'espoirArdeur de la vie                                          Sens au coeur de la nuit                                           AhSentier de la gloire 
- I ty naprawdę przez tyle lat nie ćwiczyłaś głosu? - zapytał.
- To znaczy troszkę z panem Władkiem, ale tylko troszkę, żeby Niemcy nie słyszeli.
- Przygotowałem dla ciebie taki utwór. Do następnego razu przejrzej to - podał jej plik nut. - A teraz idź może do ogrodu, czy gdzieś, za kilka minut będzie koniec lekcji.
Odwrócił się i wyszedł.
- Panie du Barry! - zawołała Anastazja. Wychowawca odwrócił się. - Panie du Barry, dziękuję.
Nauczyciel popatrzy w jej głęboki oczy i chyba bojąc się w nich utonąć skierował wzrok w sufit, pokiwał głową i wyszedł zostawiając Anastazję w pustym pokoju.
Anastazja podeszła do fortepianu. Ile lat minęło od ostatniego spotkania?
Ujrzała palce fortepianu i odpłynęła...
Utwór pana du okazał się "Ave Marią" Bacha. Znała go bardzo dobrze. Przeznaczenie?






2 komentarze:

  1. Wzruszyłam się...Myślałam, że się rozpłaczę gdy czytałam to:
    " Anastazja długo się zastanawiała, aż wreszcie zaśpiewała:

    Warszawo ma, o Warszawo ma Wciąż płaczę, gdy ciebie zobaczę Warszawo, Warszawo ma.


    Przed oczami zobaczyła całe swoje młodziutkie życie wśród gruzów.

    Tam w gettcie głódI nędza i chłódI gorsza od głodu, od chłodu tęsknotaWarszawo ma.

    Łzy napływały jej go oczów i oderwała się od ziemi. Oderwała się od rzeczywistości.

    Warszawo ma,Patrz w oku mym łzaBo nie wiem czy jeszcze zobaczę cię jutroWarszawo ma.

    Nie obchodzi jej już co pan du Barry będzie o niej myśleć, nie chowała łez...

    Warszawo ma, o Warszawo maWciąż płaczę, gdy ciebie zobaczęWarszawo, Warszawo ma.Warszawo ma,Patrz w oku mym łzaBo nie wiem czy jeszcze zobaczę cię jutroWarszawo ma.

    Zrobiło się cicho. Anastazja ukrytkiem otarła łzy tamtego świata"
    To było cudowne *o*

    OdpowiedzUsuń
  2. Na fragmencie kiedy śpiewała każdy się poryczał, albo przynajmniej miał ciarki.

    OdpowiedzUsuń