czwartek, 8 maja 2014

Uśpiony krzyk.

Chodź. Poproszę Cię o nowe życie u boku ludzi których kocham. Ofiarujesz mi to? Czy Ty, wielki Pan Los odczuwa ludzkie przywary, niechęci do życia? Nie Pan Los nie wie nic o życiu... Życie to dla niego wielka tajemnica, której zgłębienie kosztuje zbyt wiele energii. Lepiej jest tak jak jest. Beznadziejność popycha beznadziejność. Zostań tu i śpij nieświadomy swej głupoty i braku życia. Śpij, niech Cie nic nigdy nie obudzi. Teraz śpij, ZAWSZE śpij.

I właśnie tak Anastazja znalazła się w poprawczaku. Nadszedł pierwszy dzień nauki. Anastazja wyszła z pokoju Sary. Szła obskurnym korytarzem, który przypominał jej tylko jedno - wojnę. Korytarze szare, które życie piją jak Rosjanie wódkę, czy Niemcy piwo. Życie płynie inaczej w takich miejscach. Tu nie ma dnia, nie ma nocy. Nie ma wiosny, nie ma zimy. Jest tylko jakiś dziwny strach przed czym, czego nie ma.

- Za co Cię przysłali? - zapytał jeden z chłopców wyrywając Anastazję z toku myśli.
- Słucham? Za nic mnie nie przysłali. - odpowiedziała panicznie..
- Dobra, ale tu nie przysyłają za nic... - nie dokończył, bo Anastazji już nie było.
Szła dalej korytarzem starając się znaleźć odpowiednią klasę. Weszła do jakiejś. Siedziało tam około trzydziestu chłopców w jej wieku, lub starszych. Pobiegła na samą górę do ostatniej ławki. Usiadła obok okna. Wyciągnęła książkę do matematyki, szkicownik i książki do czytania. 
Do klasy dziarskim krokiem wszedł nauczyciel. 

- Dzień dobry wszystkim. Nazywam się Armand du Barry i jestem nowym wychowawcą tej placówki. No więc dobrze, najpierw sprawdzimy obecność. Arquien Bruno.
- Jest - zdało się słyszeć potwierdzenie obecności.
- Clermont Lucas !
- Jestem - odparł wzywany.

Wychowawca sprawdził już prawie listę, gdy dostrzegł dopisane pospiesznie ze skreśleniem i licznymi poprawieniami nazwisko, które początkowo uznał za kleks.

- Leszczyńska Anastazja - krzyknął du Barry.
- Obecna- odpowiedziała dziewczyna. 
- Skąd pochodzisz moje dziecko?- Zapytał uprzejmie nauczyciel.
- Z Polski. Mieszkałam w Warszawie przed wojną, choć moi rodzice .... - tu głos jej się złamał. Nie mogła określić nawet dlaczego? Przecież jeszcze kilka tygodni temu mówiła o nich każdemu, kogo spotkała. Co się stało?

Pan du Barry widząc stan Anastazji nie nalegał na kontynuowanie odpowiedzi. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że wszystkiej oczy w kasie są skierowane na nią, tylko na nią i na jej oczy.  Przeraziła się i nie wiedząc co zrobić otworzyła swój szkicownik i zaczęła przeglądać kartki. Wychowawca widząc, że to ją uspokoiło, nie zwrócił jej uwagi.

- Więc zaczniemy od czegoś prostego - profesor otworzył książkę i przepisał równanie. Poprosił któregoś z uczniów.
Anastazja w tym czasie czytała nowele Prusa, jedną z nielicznych książek jakie ocalały w trakcje wojny. Czytała z zapartym tchem. Przeniosła się w inny wymiar. Życie stanęło w miejscu, a litery stały się rzeczywistością. 

- ... po raz piąty panna Anastazja jest proszona do tablicy - zdawał się słyszeć głos gdzieś w oddali, gdzieś gdzie tak naprawdę niczego nigdy nie było, ale coś chciało, żeby jednak tam iść. Anastazja wyrwała się z pewnego rodzaju transu.

- Tak, panie profesorze? Coś pan mówił do mnie? - nie zdając sobie w wypowiadanych słów odpowiedziała Anastazja. 
- Tak, przykład czeka na panienkę, ale jeśli to zbyt wiele, to chyba jeden wieczór kary będzie odpowiedniejszy. Proszę zostać po lekcjach. A teraz zapraszam do tablicy.

Przed Anastazją widniało równianie na poziomie podstawówki. Rozwiązała je migiem, ale pan du Barry już przygotował następne, tym razem niesamowicie skomplikowane. Postanowiła nie tracić głowy i pokazać na co ją stać. Podpaść w pierwszym dniu nauki? Rzecz wykonalna, ale KARA w pierwszym dniu? Trzeba jej szczęścia i braku taktu. Nie mogła pokazać słabości również na tym polu. Poszukała wszystkich informacji, które mogą być jej niezbędne. Wysiliła wszystkie szare komórki w jednym celu - pokazania, że nie jest tempom dziewczynką ze wsi. Ona nie utożsamiała się z bandą półgłówków.

- To wszystko? - zapytał z niechęcią du Barry.
- Zadaje się, że tak, panie profesorze.
- Czyli tak to widzisz?
- Tak, panie profesorze - starała się nie pokazywać żadnych wyrazów niepewności.

- No, powiedzmy, że masz rację. Siadaj, a po dzwonku proszę podejść do biurka.

Anastazja prawie biegiem ruszyła w stronę swojej ławki. Usiadła i do końca lekcji zastanawiała się, za co spotka ją ciągle taki los. Całe życie pod górkę. Urodzona pod pechową gwiazdą. Urodzona bez czepka czyli silniejsza? Nie, bardziej podatna na ból, zło, które przyciąga jak magnez. Ciągle pod najbardziej stromą górę życia. Ciągle wiatr w oczy. Ale jakoś się tak działo, że nigdy nie było łez spowodowanych swoim losem. Zawsze dotyczyły innych. Zawsze to oni byli na pierwszym planie.


1 komentarz:

  1. Rozdział super~! Wczoraj wieczorem rozmawiałam z bratem właśnie o Napoleonie :3 Taki zbieg okoliczności! Bardzo dobrze zgrana z opowiadaniem muzyka.

    OdpowiedzUsuń